Czterystu tysięczny Tallin – stolica Estonii – to nasz kolejny stop podczas wakacyjnej wyprawy we wrześniu 2017, gdzie spędziliśmy trzy dni w budżetowym hotelu opisanym tutaj.
W porównaniu do Wilna czy Rygi, tallińskie Stare Miasto jest bardziej zwarte i skondensowane. Okalają je mury i baszty, a dzięki stylizacji restauracji i sklepików czuć średniowieczny klimat a’la Assasin’s Creed. Będąc w Tallinie, oprócz wycieczek po starówce, warto również przespacerować się parkiem Kardiorg z którego jedna ze ścieżek prowadzi prosto na plażę.
Dla mniejszych i większych chłopców polecam odwiedziny w Seaplane Harbour Museum (14 euro). Doszczętnie niegdyś zniszczony hangar lotniczy, przebudowano od zera na wypasione, interaktywne muzeum w którym nie da się nudzić. Można np. wejść do prawdziwej łodzi podwodnej, popłynąć w 15 min rejs symulatorem, obejrzeć film w okularach VR o tym jak powstawał obiekt czy zmierzyć się z trudami sterowania większymi i mniejszymi zdalnie sterowanymi łodziami.
No ale dobra, te wszystkie informacje znajdziecie na setkach blogów podróżniczych, czas na..
JEDZENIE
Na każdym kroku znajdują się kioski z przekąskami i napojami, mniejsze bądź większe kawiarnie oraz puby i restauracje. Tallin jest drogim miastem, ale korzystając z poniższych wskazówek dacie radę dobrze zjeść i nie zbankrutować.
Aha jeśli wybieralibyście się do jakiejś obleganej restauracji, Tallin jest znany z tego, że nawet kilka tygodni wcześniej wymagane są rezerwacje. Nie wiem czy bierze się to z ich obłożenia czy tradycji – zapomniałem o to zapytać w hotelu.
Pierwszym lokalem do którego trafiliśmy całkiem nieświadomie był Hell Hunt, który oprócz typowo pubowego jedzenia warzy własne piwo. Było tam tłoczno i gwarno, gdyż zarówno lokalesi jak i turyści okupowali dwa pomieszczenia.
W menu znajduje się sporo przekąsek i konkretniejszych dań. Spróbowaliśmy ichniego piwka (4 euro) oraz panierowanych polędwiczek z kurczaka podawanych z surową cebulą, cytryną i specyficznym sosem czosnkowym. Spora porcja (na oko 300g) wyceniona na 6 euro była dobra i pożywna.
Innym, wynalezionym już w czeluściach internetu miejscem, był serwujący naleśniki w ponad 30 kombinacjach Kompressor. Zjecie tam zarówno wersje słodkie jak i słone – wszystkie w cenach od 4.80 – 5.50 euro. Karta jest bardzo przepastna, odważniejsi mogą spróbować np naleśników ze śledziem… W godzinach szczytu są problemy ze znalezieniem wolnego stolika.
My skusiliśmy się na naleśnika z kurczakiem podawanego z doskonałym sosem czosnkowym oraz naleśnika z borówkami. Po około 15 minutach, Pani u której zamawiałem przy barze, przyniosła nam je do stołu. Na zdjęciu tego nie widać, ale te naleśniki były duże, a do tego bardzo dobre. Posiliły nas należycie.
Jeśli szukacie smacznego i relatywnie taniego sposobu zaspokojenia głodu, Kompressor jest opcją idealną.
Dobrym wyborem na piwo jest Beer House, charakteryzujący się fajnym wystrojem i ogromną ilością miejsca.
Jest to kolejny browar, który warzy swoje własne piwa. Wszystkie browce opisane są dokładnie w karcie – znajdziemy tam też szczegółowe informacje dotyczące chmielu, goryczki, aromatu itp.
Jedzenie w Beer House do tanich nie należy – ceny za pełne dania startują od około 15 euro, my skorzystaliśmy tylko z oferty alkoholowej, więc o szamaniu nie będzie ani słowa.
Zdecydowanie najciekawszą restauracją do której trafiliśmy była mieszcząca się w budynku Ratuszu, stylizowana na średniowieczną jadłodajnię – Ill Drakon.
W lokalu nie ma światła innego niż z prawdziwych świec, a z kamiennych ścian i drewnianej podłogi bije chłód.
Nie znajdziecie tam również menu i nikt nie będzie Was obsługiwał. Musicie się udać do Pani, zapytać co jest do jedzenia, zamówić, samemu sobie to zanieść do stolika, zjeść i spadać – następni już czekają w kolejce. Aha koniecznie skorzystajcie z mistrzowskiej toalety. Pamiętajcie również, że przenieśliście się w czasie do Średniowiecza – nie uświadczycie więc w Ill Drakon żadnych sztućców.
Specjalnością karczmy jest zupa z łosia (2 euro) oraz różnego rodzaju ciasteczka francuskie z mięsnymi nadzieniami (każdy 1.5 – 2.5 euro). Oprócz tego możemy zamówić żebro wołowe albo dwie smaczne kiełbachy (3 euro).
Jak już napisałem wcześniej, w lokalu światło dają tylko świece, więc konsumpcja odbywa się w półmroku. Zdjęcia poddałem obróbce, żeby Wam chociaż z grubsza pokazać jak to wyglądało
Białe kiełbasy nie miały grudek, były dobrze zmielone. Zupa z łosia wodnista, o idealnej temperaturze, specyficzna, zjadłbym znowu bez wahania. Ciepłe pierożki w porządku, ale bez większych achów czy ochów. Warto raz się wybrać i poczuć klimat.
Tallin nie wywarł na mnie większego wrażenia. Nie poraził, ale też nie odrzucił. Myślę o nim pozytywnie, ale prywatne już raczej nie wrócę. Dwa dni szybko minęły – trzeciego obrany został kierunek na Helsinki – ale o tym w następnym poście.
naleśniki wyglądają pysznie:)
PolubieniePolubienie