Burgerownia Jedzenie Kraków Kuchnia amerykańska Ocena końcowa: (3) Jest OK Restauracja Rynek Główny Steakhouse

Bo stejki trzeba jeść, a nie jakieś kanapeczki – Moo Moo Steak & Burger Club – KRAKÓW, ul. Świętego Krzyża

Tytuł posta nawiązuje do często powtarzanej maksymy litewskiego kulturysty Roberta Burneiki znanego pod pseudonimem Hardkorowy Koksu. Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o siłownię facet ma duże doświadczenie i „pompuje bicki” aż miło. Jest też  fanem  wielkich, grillowanych steków i to właśnie między innymi o nich jest ten post. 

W marcu 2022 pojawiła się dobra okazja do świętowania, więc wybraliśmy się z chłopakami na Rynek. A że dobre balety zawsze zaczynamy od dobrego jedzenia, a na dodatek od paru dni chodziły za nami konkretne steki, postanowiliśmy uzupełnić pokłady białka z czerwonego wołowego mięsa z pomocą steków.

Stolik zarezerwowaliśmy dosłownie chwilę wcześniej – i dobrze! W ten sobotni wieczór bez bukingu nie byłoby szans usiąść. Pełne menu zobaczycie tutaj.

Na początek zamówiliśmy 0,7 wódki i przystawki.

Cztery krewetki tygrysie (40 PLN) przyrządzono na patelni zgodnie ze sztuką. Białe wino i masło dosłownie kipiały na każdą stronę. Jędrne skorupiaki super prosto się obierały.

Kalmary z chorizo, roszponką i czerwoną cebulą (38 PLN) spowodowały kulinarne uniesienie nie tylko dzięki idealnie przyrządzonym owocom morza, lecz również przepysznym sosem, do którego wykończenia poprosiliśmy o dodatkowe pieczywo. Tak aby nie ostała się ani jedna kropelka.

Tatar (38 PLN) charakteryzował się smacznym, dobrze posiekanym i świeżym wołowym mięsem oraz mnogością dodatków w formie pikli, świeżej cebulki, żółtka i zabarwionego na truflowo majonezu.

Przystawki oceniliśmy jako wybitne – ciężko stwierdzić która z tych trzech była najlepsza. Z całą pewnością zamówilibyśmy każdą z nich ponownie.

Po około piętnastu minutach pojawiły się one – stejki 😍

Ja i K. zamówiliśmy te najpiękniejsze i najbardziej fotogeniczne – 700g Porterhouse (130 PLN) oraz 500g T-bone. Z dodatków wybraliśmy pieczone ziemniaczki, lekkostrawne warzywa oraz frytki – wszystkie za 12 złotych.

M i D. poprosili o 400g antrykot (85 PLN) oraz 300g miks: polędwica, antrykot, rostbef (80 PLN) który to miks już na pierwszy rzut oka wydawał się porcją o półtora raza większą aniżeli kawał mięcha zamówiony przez M. Teoretycznie powinno być jednak na odwrót…

Wołowina smaczna (wszystkie kawały zamówiliśmy sezonowane), lecz nie do końca wysmażona według naszych zamówień. D chciał medium well, dostał rare. K. i ja poprosiliśmy o medium – T-bone był spoko, ale Portera przeciągnięto. M również chciał mednium, a dostał medium well ze wskazaniem na well…

Porterhouse to starszy brat t-bone’a. Obydwa składają się z rostbefu i polędwicy jednak ten pierwszy powinien charakteryzować się większą jej częścią. U nas nie do końca wyglądała ona na większą, ale ciężko to porównać, gdyż Porterhouse był 700g, a T-bone „tylko” półkilogramowy. Technicznie przyjmuje się, że porterhousem jest już stek który ma szerokość polędwicy wynoszącą 3 cm. Może w takim razie otrzymaliśmy dwa Portery?

Faktem wartym zauważenia jest powrót kelnerki celem sprawdzenia czy wszystko nam odpowiada. Jako, że byliśmy po kilku głębszych, a głód dawał się we znaki, nie zdecydowaliśmy się na dywagacje i grzecznie podziękowaliśmy za zainteresowanie. M. wymienił się z B., ja przebolałem mojego usmażonego well portera i ostatecznie zjedliśmy bez grymasów.

Stało się to samo co kilka lat temu (recka z 2017-tego poniżej pod mapami). Pytanie czy nierówne wysmażenie to przypadek czy powtarzalny problem? Tego nie wiemy, ale w rasowym steakhousie owa sytuacja nie powinna mieć miejsca.


  • www / fb
  • śniadania: brak
  • oferta lunchowa: brak
  • parking: publiczny płatny przy ulicach obok
  • kącik dla dzieci: brak
  • ogródek / taras: ?
  • miejsce przyjazne zwierzakom: ?

OCENY (1-TRAGEDIA 2-SŁABO 3-OK 4-BARDZO DOBRZE 5-REWELACJA):

lokal / wystrój 4
wielkość porcji 3
smak 3,5
obsługa 4
cena / jakość 3 (steki 2, ale przystawki 4)

OCENA KOŃCOWA:  3,5 / 5  (jak przyznajemy szczątkowe oceny?)

Rating: 3.5 out of 5.

Zaobserwuj profil bezfarmazonu na Facebooku i Instagramie aby być na bieżąco z nowymi postami.

Zobacz pełną listę odwiedzonych przez nas miejsc albo sprawdź je wszystkie na posegregowanej wg ocen mapie Krakowa i okolic.

 

RECENZJE STARSZE NIŻ TRZY LATA:

Po wejściu do restauracji w październiku 2017-tego roku Pani wskazuje nam miejsce, podaje menu i… znika na jakieś 15 minut! Okej w środku jest sporo ludzi, ale kelnerki są trzy, a nie jedna. Wiercimy się, rozglądamy, kręcimy, zamykamy i otwieramy menu. W końcu się pojawia. 

Bierzemy driny i zamawiamy dania główne, po uprzednim „przepytaniu” pani z rodzajów, nazw i różnic pomiędzy poszczególnymi kawałkami mięsa. Duży plus za przygotowanie – pani ogarnia co sprzedaje i dokładnie opisuje poszczególne warianty. Niektórzy z nas dobrze wiedzieli co wezmą, ale tego testu nie mogłem sobie odmówić – kelnerka zdała go celująco.

Do mięs zamawiamy dodatkowe cztery sosy – każdy za trójkę:

  • porto (najlepszy z najlepszych, słodko winny, kozak nad kozaki),
  • grzybowy (sam sos jest okej, ale grzyby bardzo cierpkie, całość lekko chemiczna),
  • pieprzowo-koniakowy (mocny i aromatyczny),
  • berneński (gęsta mieszanka masła, wina, żółtka, octu i estragonu).

img_7614

Mięsa pojawiają się w jednym czasie, dokładnie po 25 minutach od zapisania ich przez panią na kartce. 

  • D. 600g Tomahawk (70 PLN) czyli antrykot z kością żebrową wraz z mega dobrymi frytkami belgijskimi (8 PLN).

Stek ma sporo tłuszczu, co pozytywnie wpływa na jego walory smakowe. Jest miękki, kruchy i soczysty. Nie do końca wysmażony wg życzenia (medium), ale o tym w podsumowaniu.

img_7612

img_7606

  • mój 500g Porterhouse (85 PLN) czyli stek w kształcie litery T zawierający rostbef z jednej strony i polędwicę z drugiej (tej mniejszej) różni się od T-bone’a tym, iż w Porterhouse polędwicy jest kilka centymetrów więcej. Z dodatków dorzuciłem grillowane warzywa (10 PLN) oraz pieczonego batata (10 PLN).

Delikatna część z polędwicą oraz sztywniejszy i tłustszy rostbef są niezłe. Niestety, podobnie jak w przypadku opisanego powyżej Tomahawka, nie do końca wysmażone pod zamówienie. Wartymi wspomnienia są smakujące i pachnące ogniem warzywa: papryka, pomidor, cukinia. Batat jak batat – ot słodki ziemniak. Jak za10 złotych, to maksymalnie 200 gramowa ćwiartka, biorąc pod uwagę, że kilogram batsów kosztuje 7 PLN nie jest interesem życia.

img_7609

img_7616

  • 300g Ribeye (55 PLN) czyli antrykot z tłuszczykiem na jego środku wraz z zapiekanką gratin (10 PLN) oraz grillowanymi warzywami w pełni satysfakcjonuje W.

Wysmażony wg prośby doskonały kawał mięsa bez kości znika szybko, a wraz z nim warzywa oraz przyrządzone w formie zapiekanki ziemniaki (nie załapała się na zdjęcie)

img_7608

img_7607

Wspólnym mianownikiem steków jest ich fantastyczny aromat, zapach grilla oraz pełny i mocny smak.

Niestety jest też minus, a mianowicie poziom wysmażenia steków z kością. Tyle o ile W. Ribeye’a wysmażono dokładnie według prośby, to już D. Tomahawk miejscami jest bardzo rare. Podobnie sprawa ma się z moim Porterhousem – część polędwicy jest super, ale druga część z rostbefem miejscami, a szczególnie bliżej kości już bardzo rare. Ja rozumiem, że szef więcej uwagi poświęcił polędwicy, ale przecież można podnieść część polędwicy do góry i dosmażyć jeszcze po pół minuty drugą część, żeby było zgodnie z zamówieniem. Ja przynajmniej tak robię w domu. 

Warto zaznaczyć, iż kelnerka minutę po podaniu nam talerzy, wraca zapytać czy wszystko jest w porządku. Wspominamy o nie do końca zgodnym z życzeniem poziomem wysmażenia, Pani oferuje że wróci ze stekami do kuchni celem dosmażenia. a my za tę ofertę dziękujemy – jesteśmy bardzo głodni, a dobre Angusy finalnie zjadamy rare.

Ale oprócz steków…

  • DB. jako niepoprawny miłośnik żeberek, wyłamuje się i zamawia 500g żeberek BBQ (40 PLN) również z grillowanymi warzywami.

Mięso nie jest wyjątkowo delikatne i samo odchodzące od kości, ale smakuje okey – słodki sos BBQ robi robotę. Żebra są też bardzo chude.

 

img_7613

Rachunek wraz z trzema drinkami wynosi 4 stówki. Po skończonej sjeście wychodzimy najedzeni i zadowoleni. Gdyby poziom wysmażenia był taki jakiego oczekiwaliśmy, ocena byłaby rewelacyjna, a tak jest po prostu dobra.

Jedno wiem na pewno – muszę wrócić na burgera. Na steka całkiem możliwe że też, bo kilka innych pozycji zostało jeszcze do sprawdzenia.

Finalizując recenzję, Moo Moo polecam na męskie wyjście, szybki obiad czy spotkanie służbowe. W sumie to każda okazja jest dobra na stejka, czyż nie ?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: