RESTAURACJA ZAKOŃCZYŁA DZIAŁALNOŚĆ W PAŹDZIERNIKU 2022
Ojo to dziecko Tomasza Leśniaka – właściciela Nota Resto i Bistro Bene. To restauracja iberoamerykańska z meksykańskim twistem bazująca na tamtejszych produktach oraz inspirowana Ameryką Łacińską właśnie.
Miejscówkę wypatrzyłem w internetach tuż po powrocie z wakacji. Od momentu ujrzenia rewelacyjnych wnętrz oraz bardzo pomysłowych dań wiedziałem, że jeszcze we wrześniu ją odwiedzę. W środku tygodnia w połowie września roku 2021 umówiliśmy się tam na późniejszy obiad z koleżanką blogerką cogryziemagda.
Tuż po zamówieniu przystawek i dań głównych zrobiliśmy rundkę po lokalu. Wnętrze stworzone we współpracy z Grycaj Design prezentuje się wyśmienicie. Zresztą, co się będę produkował – zobaczcie sami i chłońcie te szczegóły, smaczki, grę kolorów i faktur.







Po powrocie do stolika kelnerka uraczyła nas amouse bouche w formie fasolowej pasty zamkniętej w formie kamyczków w lichej i delikatnie twardej jakby kakaowej osłonce. Wraz z nimi podano przeróżne chrupaki oraz trzy pojemniki z: guacamole, salsą z kwaśnych pomidorów oraz pikantnym sosem mango (prawdopodobnie dzięki jednej z tych hardkorowszych odmian papryki).


Przystawki nazywane w karcie tapas pojawiły się wyjątkowo szybko.
Dla warzyw w tempurze z wegańskimi majonezami: klasycznym oraz paprykowym (29 PLN) mógłbym zostać wyznawcą kuchni bezmięsnej. Kukurydza, papryka, marchewka, grzyb – nie ociekały tłuszczem, a chrupały jak szalone! A te sosy – konia z rzędem temu kto rozpoznałby iż do produkcji tych gęstych i epatujących smakiem majonezów nie użyto jajek! Zestaw smakował jak milion dolców.

Ceviche z dorady na tostadzie z białej kukurydzy z mango i limonką (36 PLN) to kompletnie inna strona smaków. Kwaskowata, super świeża, rześka i z odrobinę słodkim tłem.
Nie jest to pozycja tania, bo za prawie cztery dyszki można już zjeść pełny obiad, a tutaj ledwo podrażnicie żołądek, ale jakość oraz dbałość o szczegóły jest tu pierwszorzędna.

Po raptem pogłaskaniu układu pokarmowego naszym oczom ukazały się dania główne z sekcji platos.
Sałata z kalmarami z majonezem kolendrowym i limonką (39 PLN) niby prosta, a jednak nietypowa. Owoce morza przyrządzone według sztuki – nie było mowy o gumowatości czy tym podobnych historiach. W backgroundzie tliło się złowieszcze kolendrowe zielsko, ale na tyle delikatnie iż nie przeszkadzało w konsumpcji treści miski. Ową sałatkę posypano pudrem z czarnych oliwek i powiem Wam, że ten zabieg, jak to się mówi, robił robotę.

Flank steak (56 PLN) kompletnie do mnie nie przemówił. Łata wołowa nie jest szlachetnym mięsem i zamawiając tą pozycję liczyłem się z tym, że może się trafić żyłka czy jakaś twarda część. Jednak to nie tekstura okazała się kłopotliwa, lecz okrutnie mocny smak… wędzonki. W Ojo owy stek grilluje się na węglu drzewnym i prawdopodobnie ta technika stała za „wielkanocną” intensywnoścą smaku i zapachu wołowiny.
Mięcho zaserwowano z nudnym miksem sałat i rzodkiewki oraz specyficznymi sosami: bardzo pikantnym ze szpiku kostnego i habanero oraz niesłychanie rzadkim z nutką kolendry. Pod chipsami których pochodzenia nie odgadłem (być może z tapioki?) skrywały się grubsze plastry miękkich pieczonych batatów.

Zjadłem chipsy i bataty, a mięsa zostawiłem połowę. Kelnerka pytając o opinię zwrotną usłyszała dokładnie to co napisałem wyżej – szczerze i bez ogródek. Chwilę po zabraniu talerzy, w ramach rekompensaty (a wcale o takową nie prosiłem) zostało mi zaproponowane ichniejsze flagowe danie…
Niesamowicie aromatyczna, super miękka, wolno pieczona jagnięcina (59 PLN) „wciągnęła” cytrynową nutkę z liścia bananowca. Mięsu dotrzymywały towarzystwa: krem z czarnej fasoli (z jej małymi kawałkami), ryż z salsą verde oraz marynowana czerwona kapusta z białym sezamem.
Danie w karcie nazywa się Jukatan Lamb i szczerze Wam je polecam – jagnię jest po prostu przepyszne. Standardowo serwowana porcja jest większa niż na zdjęciu poniżej, gdyż poprosiłem tylko odrobinę na spróbowanie.

G’woli ścisłości. Nie jestem osobą awanturującą się, ale wychodzę z założenia, że opinią należy się dzielić szczególnie gdy ktoś takową jest zainteresowany. O owy „gratis” wcale się nie upominałem i powtórzę jeszcze raz, iż został mi on zaproponowany przez kelnerkę.
Takie podejście doceniam i szanuję, błędy zdarzają się każdemu. Z drugiej strony być może to nawet nie był błąd – w końcu nie wszystko musi smakować każdemu. Liczy się klasa z jaką rozwiązuje się tym podobne tematy – tutaj mówimy o ekstraklasie.
Dobre jedzenie powinno wieńczyć coś ze sporą zawartością cukru – M. bez wahania stwierdziła, że słodkości oczywiście bierzemy.
No to wzięliśmy, a wraz z nimi dostaliśmy w komplecie trzy smakołyki. (Od prawej) ciemną czekoladę z kandyzowaną pomarańczą, mleczną czekoladę z karmelem posypaną tartym kakaowcem oraz trzecią na bazie skondensowanego mleka, gorzkiego kakao i masła. Wszystkie wybitne, a ich smaki pamiętam nawet teraz kiedy piszę tę recenzję (tydzień po konsumpcji).

Pierwszym deserem z sekcji dulces był mus w kształcie kukurydzy (23 PLN) z turbosłodkim bananowym twistem, popcornem ze słonym karmelem oraz lodami na czymś a’la kruszonka. Średnio lubię bananowe aromaty, więc w tym cukierniczym wyrobie się nie zakochałem, ale szacun za kukurydzianą formę.

Drugi deser bez dwóch zdań trafił w dziesiątkę naszych podniebień. Ekstremalnie lekkie i puszyste, posypane odrobinę kwaśnym, orzeźwiającym hibiskusem churrosy (23 PLN) z niebiańskimi gęstymi kremami, które wyjedliśmy łyżeczkami do zera (no dobra głównie to ja wyjadłem): intensywnie czekoladowym oraz limonkowym również na czekoladzie lecz białej. Pyszność i doskonałość – bierzcie bez wahania!

Oczywiście nie siedzieliśmy o suchych pyskach, lecz raczyliśmy się prezentującymi słodkie i orzeźwiające nuty koktajlami. Oprócz nich testowaliśmy jeszcze jeden, ale biedak nie załapał się na fotę. Coś czuję w kościach, że to właśnie dla karty alkoholi stworzono te huśtawki z dolnej sali (na zdjęciach w pierwszym akapicie tego postu).


Kelnerka doskonale wiedziała co serwuje i przy każdym daniu recytowała listę składników. W trakcie kolacji subtelnie sprawdzała czy wszystko jest w porządku i czy niczego nam nie brakuje. Super.
Po prośbie o rachunek na którym de facto nie uwzględniono deserów, podszedł do nas Pan Tomasz Leśniak celem porozmawiania o odczuciach. Bardzo pozytywnie nastawiony do życia właściciel ma głowę pełną pomysłów, a w Jego głosie czuć owym konceptem wielkie podekscytowanie. Gwarząc o planach dalszego rozwoju, składnikach, kucharzach i wystroju nie wiadomo kiedy minęło 15-20 minut!
Ojo nie jest restauracją tanią, do której można by chodzić co kilka dnia, ale proponowane dania niedość że złożone z najwyższą starannością, to z pierwszorzędnych składników. W kuchni unika się używania półproduktów, a dbają o to znamienici szefowie w osobach Michała Cienkiego i Rafała Kiełbasy.
Wrócę tam niedługo z ludźmi z pracy. To miejsce jest wręcz idealne na służbowe posiedzenia.
- www: https://www.facebook.com/ojo.krakow
- śniadania: brak
- oferta lunchowa: brak
- parking: publiczny płatny przy ulicach obok
- kącik dla dzieci: nie zauważyłem
- ogródek / taras: kilka stolików przy ulicy Miodowej
- miejsce przyjazne zwierzakom: ?
OCENY (1-TRAGEDIA 2-SŁABO 3-OK 4-BARDZO DOBRZE 5-REWELACJA):
*** BRAK OCEN PRZEZ WZGLĄD NA DOTYCHCZAS TYLKO JEDNĄ WIZYTĘ ***
lokal / wystrój
wielkość porcji
smak
obsługa
cena / jakość
OCENA KOŃCOWA: (jak przyznajemy szczątkowe oceny?)

Zaobserwuj profil bezfarmazonu na Facebooku i Instagramie aby być na bieżąco z nowymi postami.
Zobacz pełną listę odwiedzonych przez nas miejsc albo sprawdź je wszystkie na posegregowanej wg ocen mapie Krakowa i okolic.
desery mnie zauroczyły! Ależ podane! Ta słodka kolba kukurydzy=sztos!
PolubieniePolubienie