Mieszcząca się w hotelu Holiday Inn restauracja Impresja była trzecim odwiedzonym przez nas miejscem w ramach październikowej 2017 edycji festiwalu Restaurant Week.
Punkt 19ta wraz z M. i W. stawiliśmy się w podziemiach hotelu. Kelnerka odhaczyła nas na liście i zaprowadziła do nakrytego białym obrusem stolika. Sala była bardzo cicha i nie grała w niej żadna muzyka. Nie lubię takich klimatów, bo jeśli nie chcemy aby połowa sali słyszała o naszych sprawach, musimy rozmawiać niemalże szeptem.
Podczas RW menu składające się z trzech dań w cenie 49PLN przedstawiało się następująco:
Amuse bouche czekało już na nas na stole. Niewiele myśląc zabraliśmy się za degustację solonego i paprykowego masełka wraz ze świeżym, ciemnym pieczywem.
Po krótkiej chwili dwie kelnerki przyniosły przystawki:
- ciekawie podany miks kremu z batatów i dyni. Ten pierwszy bardziej przypominał krem z normalnych ziemniaków (a nie słodkich batatów), ten drugi był zdecydowanie słodszy i pikantniejszy o minimalnie wyższej temperaturze. Nie wiem czy takie było zamierzenie szefa kuchni, ale owa przystawka smakowała najlepiej jak się mieszało jedną zupę z drugą.
- przy borowiku w siedmiu odsłonach już po samym poniższym zdjęciu widać, że trochę pracy włożono w przygotowanie tego dania Najbardziej ze wszystkich jego kombinacji zapamiętałem galaretkę, tatar oraz panierowaną kulkę.
Przystawkami się podzieliliśmy, popróbowaliśmy i nakręciliśmy na dalszą część ucztowania. Kilka dni wcześniej rozmawiałem z kolegą z pracy, który był już na tej samej kolacji w Impresji i sprzedał mi newsa, że dania główne to będzie petarda. Oczekiwania miałem więc wysokie. Nie wiem czy minęło 15 minut po zabraniu przystawkowej zastawy, kiedy to kelnerki pojawiły się z głównymi daniami:
- comber z sarny (w dwóch około 50 gramowych kawałkach), którego nigdy nie jadłem, był czerwoniutki i soczysto kruchy. Przy pierwszym kęsie przypominał trochę wątróbkę. Tarta, która skrywała buraki pod parmezanową pierzynką była jak każda inna tarta – sucha i drożdżowa – nie gustuję w tych francuskich wynalazkach. Pozytywnie zaskoczyła mnie natomiast ciepła i słodziutka figa – takie kąski lubię bardzo. Por był również niczego sobie.
- tortellini z mięciutkim farszem z doskonałym ricottowo – bobowo – szałwiowym wypełnieniem smakowały całej naszej czwórce. Słodkawa marchewka i neutralna cukinia fajnie do nich pasowały. Komosę ryżową trzeba lubić – ta była lekko twardawa i przypominała mi kaszę, więc dla mnie średnio dobra. K. wraz z M były happy.
Standardowo wieczór podczas festiwalu kończony jest deserem – tym razem nie było inaczej. 10 minut po zabraniu talerzy wjechały musy z różnorakimi dodatkami.
Poniższy z limonki, owszem miał wyjątkową strukturę, ale jedyna słodycz pochodziła z fikuśnych bez i cudownych, intensywnych marakujowych kuleczek przypominających ikrę. Coś wyglądające a’la Rafaello w kokosowych wiórkach zawierało w środku prawdopodobnie jogurt naturalny i smakowało dokładnie tak jak niesłodzony niczym nabiał.
W drugim z musów, główny bohater czyli jabłko, było bardzo zwyczajne, wcale nie słodkie. Borówki – kwaśne, rabarbar – cierpki. Stonowaną słodycz wnosił malinowy żel. Batonik nazwijmy go „crunchy” smakował jakby otworzono go kilka dni temu i zapomniano zamknąć – zwietrzały i twardy – minimalna warstewka czekolady na jego spodzie nie była w stanie go uratować.
Pięknie podane i cieszące oko wytrawne desery niestety nas nie zachwyciły. Mimo różnorodności smaków i kolorów na talerzu oraz na pewno sporej pracy włożonej w ich przygotowanie, naszych serc (ani żołądków) nie skradły. Przynajmniej trójki z nas, bo W. nie narzekał i dla niego były okej.
Osobiście jadam desery tak rzadko, że jak już do tego dojdzie to chciałbym żeby były słodkie.
W trakcie kolacji obsługa była w porządku, ale nie rewelacyjna jakiej spodziewałbym się po 5* hotelu. Żeby nie być gołosłownym – nie zaoferowano nam przed i po przystawce niczego do picia. Fakt, że na samym początku dostaliśmy festiwalowe Martini nie jest tutaj usprawiedliwieniem tego, że sami musieliśmy się upomnieć o inne napitki. Kelnerka przy opłacaniu finalnego rachunku chciała poznać naszą opinię o daniach, ale w trakcie kolacji ani jedno takie pytanie nie padło. Brakowało mi również opisu potraw, bo dostawaliśmy tylko zdawkowe trzy czy cztery słowa o niektórych. Jeśli festiwalowego menu nie ma na stole, kelnerki mogłyby poświecić troszkę więcej czasu na objaśnienie tego co się znajduje na talerzach – do tego przynajmniej jestem przyzwyczajony z prawie każdego innego miejsca w którym byłem podczas Restaurant Week.
Na koniec zostaliśmy poczęstowani Wiśniówką oraz wręczono nam vouchery uprawniające do 15% zniżki w Impresji i 35% w barze (ważne podczas meczy piłki nożnej). Nie wydaje mi się jednak abym wrócił je wykorzystać – przynajmniej ten do restauracji – głównie przez nieodpowiadającą mi sztywną atmosferę oraz bardzo przytłumioną salę. Z drugiej strony jeśli ktoś lubi takie ciche i eleganckie lokale to Impresja mu się spodoba. Należy mieć jednak na uwadze, że parking hotelowy nie należy do tanich (10 PLN/h), a goście restauracji płacą pełną kwotę.
Mimo wszystko dzięki przystawkom i daniom głównym smakowo wizytę zaliczamy do udanych, nie żałujemy że się tam wybraliśmy, ale kolejny raz już się w Impresji raczej nie pojawimy.
OCENY (1-TRAGEDIA 2-SŁABO 3-OK 4-BARDZO DOBRZE 5-REWELACJA):
lokal / wystrój 3
wielkość porcji 3
smak 3,5
obsługa 3
cena / jakość 3,5
OCENA KOŃCOWA: 3,2 / 5 (jak przyznajemy szczątkowe oceny?)
Polub bezfarmazonu na Facebooku i Instagramie aby być na bieżąco z nowymi postami.
Zobacz pełną listę odwiedzonych przez nas miejsc albo sprawdź je wszystkie na posegregowanej wg ocen mapie Krakowa i okolic.