Podczas wiosennej edycji Restuarant Week 2018 wraz z koleżankami odwiedziłam Winestone i postanowiłam podzielić się swoją opinią.
Padło na Winestone, gdyż nieraz obok niej przechodziłyśmy i z ulicy zdawała się mieć fajny klimat. Gdy weszłyśmy do środka nakryte stoliki czekały już na gości, ale tłumów nie było.
Na wstępie poczęstowano nas pysznym czekadełkiem – bardzo dobra oliwa ze zmielonymi orzechami, pestkami słonecznika, dyni, pistacji, sezamu świetnie komponowała się ze świeżym chlebem. Porcja na wstęp bardzo okej.
Wszystkie trzy zamówiłyśmy to samo menu, zacznę od przystawki.
- gnocchi z koziego sera wraz z musem buraczanym, galaretką z octu balsamicznego i orzechami. Coś innego, ciekawego, nie przypominającego typowych „nioków”- tutaj dominował smak buraka, jednak dodatki w postaci orzechów włoskich i octu balsamicznego idealnie łamały jego smak. Ciekawie podana taka mała porcyjka, w sam raz do skosztowania. Doszłyśmy do wniosku, że w większej ilości byłoby zbyt mdłe.
- filet z łososia z sałatką z pomelo, fasolką szparagową i puree z marchewki i sosem maślano – szafranowym to porcja raczej kobieca – facet by nie pojadł – mój na pewno nie 😉 Rybka z chrupiącą skórką może odrobinę za sucha, słonawa acz smakowita. Szafranowe puree wydawało się lekko kwaskowate, drugie natomiast słodkie – jedzone razem swietne, oddzielnie trochę mdłe w smaku.
Nie ukrywam iż do Winestone przyszłyśmy głównie dla deseru, więc o nim dwa zdania na koniec 🙂
- mus z mango na czekoladowym spodzie, skrywający galaretkę z prosecco i maliny świetny i orzeźwiający. Górna słodka warstwa doskonale przełamana lekko kwaśną galaretką – smaki wyważone idealnie w punkt. No i ten super wygląd. Nie zawiodłyśmy się – naszym numer jeden całej kolacji okazał się właśnie wyczekiwany deser.
Tym razem obsługa stanęła na wysokości zadania. Uśmiechnięte Panie zainteresowane były opinią zwrotną i po każdym daniu pytały czy wszystko smakowało. Czas serwisu też w porządku.
Z kolacji wyszłyśmy zadowolone.
* wpis od koleżanki Izy – dzięki
OCENY (1-TRAGEDIA 2-SŁABO 3-OK 4-BARDZO DOBRZE 5-REWELACJA):
lokal / wystrój 3,5
wielkość porcji 3,5
smak 4
obsługa 3
cena / jakość 3,5
OCENA KOŃCOWA: 3,5 / 5 (jak przyznajemy szczątkowe oceny?)
Polub bezfarmazonu na Facebooku i Instagramie aby być na bieżąco z nowymi postami.
Zobacz pełną listę odwiedzonych przez nas miejsc albo sprawdź je wszystkie na posegregowanej wg ocen mapie Krakowa i okolic.
RECENZJE SPRZED PONAD TRZECH LAT
Winestone to koleje miejsce odwiedzone w ramach Restaurant Week – Emocje na Talerzach wiosna 2017. Wybraliśmy się tam z M. i W. aby przekonać się co ma do zaoferowania to całkiem świeże na kulinarnej mapie Krakowa miejsce.
Restauracja mieści się w 4* hotelu Mercure Kraków Stare Miasto na przeciwko głównego wejścia Galerii Krakowskiej. W środku jest bardzo niezobowiązująco, luźno i przestronnie.
W trakcie naszego pobytu ludzi było dużo. Podejrzewam, że zdecydowana większość tak jak my, przyszła wypróbować poniższego festiwalowego menu:
Kelnerka wskazała stolik przy oknie i chwilę później, jak już byliśmy w komplecie, zebrała zamówienia na napoje (cola / sok 0.2l – 10 PLN). Po około 5 minutach pojawiła się inna Pani, rozłożyła na stole 5 butelek z napitkami i odeszła. Czyżby jedna gratis? A otwarcie butelek i nalanie do szklanek? A może chociaż otwieracz? Po minucie udało nam się Panią przywołać, dostaliśmy otwieracz, a zbędną butelkę oddaliśmy – Pani tylko wzruszyła ramionami…
Czekaliśmy i czekaliśmy, a po 15 minutach dostaliśmy gratisowe czekadełko. Koszyczek z bardzo świeżymi, chrupiącymi na brzegach i mięciutkimi w środku bagietkami. Dodatkowo na małych talerzykach posypanych mieszanką przypraw i orzechów Pani polała nam troszkę bardzo dobrej jakości oliwy i butelkę zabrała. Nie wiem może z obawy, że ją wypijemy?
Zjedliśmy, gadaliśmy, gaworzyliśmy – dawno się nie widzieliśmy, było miło, ale i czas leciał, a my póki co dostaliśmy tylko starter. Minęło dokładnie 35 minut kiedy to w końcu zjawiły się dwie kelnerki z pierwszymi daniami. Nie miały ich niestety gdzie położyć, bo nikt wcześniej nie zabrał talerzyków po czekadełku Posprzątaliśmy, więc z W. szybko zastawę i przekazaliśmy kelnerce z nadzieją że w końcu coś konkretniejszego weźmiemy do ust.
Krem z pomidorów był ciepły, gęsty, normalny bez zaskoczeń i udziwnień. Śmietana i pesto podkręcały smak i sprawiły, że zupa była milsza dla oka.
Tatar miał bardzo gładkie i delikatne mięso, był już wymieszany z ogórkami i prawdopodobnie marynowanymi pieczarkami. Zrobiony jakby we włoskim klimacie gdyż posypano go rukolą i płatkami parmezanu (nazwano to mini sałatką). Niestety brakowało mu mocy, werwy, siły. Był lekki i płaski, a na stole nie znaleźliśmy pieprzu i soli, więc o tuningu nie mogło być mowy. Wraz z W. lubimy konkretne i mocne smaki surowego mięsa, opcja powyższa była tego przeciwieństwem. Tatar nie był zły, niektórym może smakować, ale mojego żołądka nie skradł.
Po konsumpcji wróciliśmy do rozmów – dłuuugich rozmów, bo minęło 25 kolejnych minut po których na stole pojawiły się dania główne.
Bardzo, ale to bardzo mięciutkie i aksamitnie delikatne policzki cielęce niemalże łamały się pod ciężarem samego widelca. Świetne w smaku. Podano je w towarzystwie zbyt moim zdaniem wodnistego puree z ziemniakami i ugotowanymi al-dente warzywami. Zgodnie stwierdziliśmy, że dzięki fantastycznemu mięsu danie aspirowało do pierwszej ligi.
Drugim zestawem była przypieczona na zewnątrz i miękka w środku troć. Ryba smakowała identycznie jak dobry łosoś – w sumie niczym się od niego nie różniła, nawet konsystencja i kolor były takie same. Ale nie ryba była mistrzem tego zestawu lecz to na czym spoczywała – szpinak z sosem pomarańczowym. Prostota szacunek budzi i tutaj się to sprawdziło w 100%. Pyszne danie i do tego jakże fit.
Dobiliśmy do półtorej godziny (15 minut po skończeniu dań głównych), a deserów ani widu ani słychu. Miękkie, mokre, słodkie i sycące czekoladowe brownie w towarzystwie lodów i polewy również czekoladowej w końcu znalazły się na stole. Kawałki orzechów w lodach sprawiły, że nie były to zwykłe, nudne zmarzliny. Cóż tu dużo pisać – deser był wporzo.
Muszę przyznać iż kolację ciężko mi jest jednolicie ocenić. Dania były dobre, niektóre bardzo dobre, ale obsługa i serwis katastrofalna. I wcale nie przesadzam używając tego słowa. Naprawdę rzadko się zdarza, żeby podawanie potraw tyle trwało – Restaurant Week nie może tu być usprawiedliwieniem! Jeśli mamy 10 stolików, które konsumują to samo to jasne, że kucharzowi wygodniej jest przygotowywać wszystko na raz. W żadnym jednak wypadku nie powinno się to odbywać kosztem klienta!
Przez cały czas obsługiwały nas co najmniej trzy różne kelnerki. Ani jedna, ani razu nie zapytała o poziom satysfakcji, czy nam czegoś nie brakowało, czy smakowało, cokolwiek. Nie były niegrzeczne czy nieuprzejme, po prostu nie nawiązały kompletnie żadnej więzi z nami jako konsumentami. Sprzątanie brudnej zastawy po 20 minutach od skończenia, albo na szybko tuż przed podaniem dania, też nie świadczy dobrze o ich zorganizowaniu.
Restauracji nie skreślam i życzę odrobienia pracy domowej z zakresu obsługi klienta. Winestone jest doskonałym przykładem miejsca w którym drzemie potencjał kuchni, takiej która może i chce się podobać. Bez profesjonalnej kadry kierowniczej (bo chyba takiej nie ma skoro zachowanie kelnerek jest takie obojętne) nic z tego jednak nie będzie. Ktoś powinien ogarnąć zespół i zrobić podstawowe szkolenie z komunikacji i pracy z klientami.
Kiedyś może jeszcze spróbuję co Winestone Foodtruck ma do zaoferowania (stacjonuje przed restauracją). Teoretycznie jest mniejsza szansa, iż zawiodę się na obsłudze, a coś mi mówi, że dobrze zjem.
nie wiem teraz taka moda by te porcje były takie małe, rozumiem przystawki,ale danie główne, choć pewnie pyszne, to takie skromne 🙂
PolubieniePolubienie