Krakowiacy i Górale to zajazd urządzony w typowym, góralskim stylu. Dominuje drewno, kamień i kute elementy kowalskie. W środku jest bardzo dużo stołów i ogrom miejsca. Karczma oprócz tego że karmi, prowadzi również sklep w którym można kupić różne staropolskie specjały: wypieki, warzywne przetwory, dżemy, powidła, serki, pierogi, czekoladki, mięsa i kiełbasy. W trakcie oczekiwania na zamówienie polecam sprawdzić wypełnione po brzegi witryny, szafki i lodówki.
Do Krakowiaków po spędzeniu połowy dnia na snowboardzie w marcu 2018. Kiszki marsza grały, więc wraz z F. postanowiliśmy zjeść coś bliżej Krakowa.
Zamówiliśmy dwie zupy: kwaśnicę oraz żur z kiełbasą (10 PLN). Ziomek skusił się na placki ziemniaczane z gulaszem, a ja nie miałem ochoty na nowości i poprosiłem grillowany filet (22 PLN) w którym zakochałem się rok temu w marcu 2017. Dodatkowo domówiłem zestaw surówek za dziewiątkę, który własnoręcznie skomponowałem z lodówki w głębi lokalu.
Nie wiem czy minęło pięć minut od zamówienia kiedy kelnerka przyniosła nam zupy. Obydwie smaczne, mój żur bardzo treściowy i obficie wypełniony białą kiełbasą
Na drugie dania również nie czekaliśmy długo, bo maksymalnie dziesięć minut po skończeniu zup. F. ocenił swój gulasz bardzo dobrze – miał sporo chudego mięsa, a placki były miękko – chrupiące.
U mnie niestety lipa. Filet był strasznie słony, bardzo mocno przyprawiony i nic a nic nie pachniał tym wspaniałym drewnem tak jak kiedyś. Porcja owszem – bardzo duża (ze 200g), ale gdyby nie sosy, to przez tę okrutną słoność nie dałbym rady podołać temu kurakowi.
Szkoda, bo pewniak przy Zakopiance stał się sporo mniejszym pewniakiem. I tak jak za pierwszym razem było perfekcyjnie, tak teraz już sporo gorzej. Zresztą za trzecim również się nie popisali (recka poniżej)
Dwa tygodnie później wpadliśmy tam znowu – tym razem sporą 8 osobową ekipą wracając ze słowackiego chilloutu.
Zamówiliśmy co poniżej i ku naszemu zdziwieniu większość dań zaczęła pojawiać się na stole już po 10 minutach.
- żur z kiełbasą i ziemniakami (10 PLN) – poprawna wkładka, ciepły wywar, średnia kiełbasa, świeże ziemniaki.
- pierogi z mięsem (15 PLN) i pierogi ruskie (12 PLN) smaczne, z bardzo dobrze wyczuwalnym i doprawionym farszem zarówno serowo-ziemniaczanym jak i mięsnym. Ciasto było delikatne, okrasa też okej. M i K stwierdzili, że mogliby takie jeść codziennie. W porównaniu do innych potraw oba zestawy wydawały się mniejsze.
- grillowany szaszłyk „Zbój” (22 PLN) – skusiłem się na wieprza z grilla. Porcja mięsa była godna, ale nie było ono na pewno grillowane od początku dla mnie – w środku było ledwo ciepłe. Kawałki cebuli zjarane na węgiel. Świnka przełożona dodatkowo grubymi plastrami boczku, który miejscami był super zgrillowany, a miejscami ledwo muśnięty. Takie sobie – bez rewki.
- grillowane żebro w zalewie miodowej (20 PLN) – tym razem spory zawód. Podczas ostatniej wizyty żebro było wyśmienite, teraz tylko w porządku. Mięso już nie było takie idealne i miękkie, nie łechtało kubeczków, nie wyniosło na najwyższy level – zawiodło nas.
- grillowany karczek „Kasprowy” (19 PLN) – pachnący i soczysty, niczego mu nie brakowało.
- grillowana polędwica wołowa w sosie kurkowym (60 PLN) wypadła blado. Po pierwsze polędwica pływała w ogromnej ilości tłustego, śmietanowo-grzybowego sosu, co wyglądało bardzo nieapetycznie – nie ma zdjęcia uwierzcie widok był tragiczny. Po drugie wołowina miała być medium, a wysmażono ją bardzo dobrze. Mięso było miękkie i bardzo mocno pachniało drewnem na którym zostało przyrządzone. W cenie około 40 PLN dałoby radę, jednak za 60 PLN spodziewaliśmy się petardy, a wyszedł niewypał.
- placki ziemniaczane po zbójecku z gulaszem wołowym (22 PLN) były chrupiące na zewnątrz i miękkie w środku – zbyt miękkie, aż zielone. Mięso chude i nieżylaste. Danie po podaniu wyglądało jakby ktoś już 1/4 zjadł… przydałoby się popracować nad estetyką…
- 5 letni Dawid swoje naleśniki (12 PLN) skwitował jako smaczne i słodkie 🙂
Niestety muszę stwierdzić, że druga wizyta nie była już taka fantastyczna jak pierwsza. Poziom potraw był bardzo nierówny, co zostało opisane powyżej. Krakowiacy i Górale dalej jest karczmą w której będę się zatrzymywał, ale tą wizytą trochę się rozczarowałem.
P.S. Na blogu jest również recenzja Karczmy Bidy oraz oberży Wilczy Głód które zajdują się dosłownie parę minut dalej
http://www.krakowiacyigorale.pl/
OCENY (1-TRAGEDIA 2-SŁABO 3-OK 4-BARDZO DOBRZE 5-REWELACJA):
lokal / wystrój 3
wielkość porcji 4
smak 2
obsługa 3,5
cena / jakość 2
OCENA KOŃCOWA: 2,9 / 5 (tutaj sprawdzisz co się składa na oceny)
Polub bezfarmazonu na Facebooku i Instagramie aby być na bieżąco z nowymi postami.
Zobacz pełną listę odwiedzonych przez nas miejsc albo sprawdź je wszystkie na posegregowanej wg ocen mapie Krakowa i okolic.
RECENZJE SPRZED PONAD TRZECH LAT:
O Krakowiakach i Góralach wspomniała mi kiedyś koleżanka J., która bez wahania stwierdziła, że jest to jedna z najlepszych karczm w jakich była. Miałem to w głowie wracając w któryś weekend (marzec 2017) z deski i wraz z D. postanowiliśmy zatrzymać się tam na późniejszy obiad.
Po zajęciu miejsca i zajrzeniu w kartę morda wyszczerzyła mi się jak u Jokera, gdy zobaczyłem całą stronę dań z grilla. Nie był to jakiś elektryczny Zelmer, ale prawdziwy, dymiący bukowym drewnem mocarz. A na owym grillu skwierczały kiełbasy, kaszanki, szaszłyki i różne mięsa. Pełne menu dostępne jest tutaj.
Jako, że na stoku coś tam konsumowaliśmy, postanowiliśmy „polecieć” tylko z daniami głównymi – bez zup czy przystawek.
U mnie fit standard, czyli pierś z grilla (18 PLN) wraz z pieczonymi ziemniakami (6 PLN). D. jako miłośnik żeberek wybrał takowe w zalewie miodowej (20 PLN) z frytkami (6 PLN).
Na zamówienie czekaliśmy 20 minut, w międzyczasie nie dostaliśmy żadnego czekadełka. Szkoda, w większości karczm/zajazdów to norma, a dwie kromki chleba i smalczyk to fajny gest.
Tuż po tym jak kelnerka postawiła na stole nasze zamówienia, zapach przypraw i buku wdarł się bez pardonu w moje nozdrza i zrobił w nich niezły bałagan. Dawno nie czułem czegoś takiego – pełna ekstaza. Mięso ciągle skwierczało, było turbosoczyste, mokre po przekrojeniu i zabiło mnie smakiem. W życiu bym nie pomyślał, że kurczak z grilla może mnie tak pozytywnie zaskoczyć. Cztery sosy w zestawie nie były w 0góle chemiczne, a ziemniaki wraz z masłem i sosem czosnkowym smakowały i pachniały jak z ogniska. Coś pięknego.
Żeberkowe mięso łatwo odchodziło od kości, co prawda nie było bardzo delikatne, ale smakowało superfantastycznie. Porcja ważyła 400-500g, opcja tylko dla zuchwałych. D. któremu ciężko byłoby zliczyć gdzie i ile razy jadł żebra, podsumował powyższe jako jedne z najlepszych w życiu – dla mnie to najwyższa możliwa ocena.
Frytki, zaraz po podaniu, wyglądały na tłuste. Okazały się jednak chrupiące z zewnątrz i miękkie w środku i co najważniejsze pozostały takie do samego końca. Nie stwardniały ani nie sflaczały, nie śmierdziały fryturą. Często spotyka się frytki nijakie – niby chrupiące, ale bez smaku. W tych ewidentnie czuć było dobrego ziemniaka, a nie jakąś ziemniaczaną masę.
Frytki znalazły się na stole kilka minut wcześniej od mięs – tego nie lubię. Na rachunek też czekaliśmy dłuższą chwilę. Przy zbieraniu pustych talerzy, kelnerka zainteresowana była opinią zwrotną – to plus.
Spróbowaliśmy tylko dwóch staropolskich dań z grilla – tak to fakt, niemniej jednak, nie boję się ich podsumować jako wybitnie porywających i niesamowicie udanych w swojej prostocie. Jestem sto procent pewny, że jak tylko będzie okazja znowu się tam zjawię i poszerzę horyzonty o inne grillowane specjały. Szczerze polecam.
W Krakowie nie brakuje knajp z prawdziwym grillem węglowym, czego okolicznym mieszkańcom zazdroszczę. Czemu nie mogę tego zobaczyć w innych miastach? Ehhh jestem zdany na siebie a nie zawsze się chce wszystko rozpalać 🙂 Też uważam, że grill elektryczny to nie grill 🙂 coś co w smaku przypomina potrawę z grilla można zrobić na patelni żeliwnej z grubym dnem. Temperatura jest zbliżona do właściwej, brakuje smaku dymu drzewnego za to dymu w domu jest zdecydowanie za dużo. Szaszłyk: jeśli będziesz kiedyś w Szczawnicy, wpadnij do karczmy Szlachtowska. Zjadłem tam przepysznego szaszłyka z baraniny i również świetną golonkę. W trakcie oczekiwania na danie podszedł do mnie husky mający różnobarwność tęczówki. Sam przynosił do mnie patyk i wpatrywał się „wypraszając” rzut.
PolubieniePolubienie