Czy tak smakuje Japonia? – Kinki Ramen – KRAKÓW, ul. Józefa Piłsudskiego

Kinki Ramen zaistniał na krakowskiej ramenowej scenie w czwartym kwartale 2022. Lokal nie jest ani bardzo duży, ani znowu mały, ale trzeba przyznać iż pod względem ergonomii urządzony z głową. Są stoliki dwójki, czwórki, są i dla osób sześciu. Znajdzie się również kilkanaście spotów przy podłużnych ladach lub przy oknach z widokiem na ulicę Piłsudskiego.

Wewnątrz króluje drewno, świecą neony, tu i ówdzie wiszą jakieś maski. Przez otwartą kuchnię można podglądać pracujących kucharzy. No i toaleta! Ale tę musicie zobaczyć (usłyszeć) sami, nic więcej o niej nie napiszę.

W październiku 2024 wpadliśmy spontanicznie do Kinki na kluchy.

Wjechał głęboki, lekko słony i wyrazisty Nozomi Shoyu (52 PLN) oraz Thick’n Vegan (44 PLN) smakowo odrobinę bogatszy, słodkawy i kremowy.

Najlepsze jest to, że od momentu zajęcia miejsca do momentu wyjścia z lokalu po zjedzeniu ramenów minęło raptem 40 minut. A ramenownia pękała w szwach!


W lipcu 2024 na półmetku rowerowego treningu zawitaliśmy do Kinki by przy zewnętrznym stoliku wsiupać dwa rameny.

No i kurcze żałuję. Żałuję, że tak dawno mnie tu nie było, bo te dwa rameny okazały się tak strasznymi kocurami, że aż brak słów.

Po lewej Truf’ kinki (53 PLN) na tare paitan shoyu z miękuchnym boczusiem, marynowanym jajem i truflowym aromatem na 50 metrów.

Po prawej Kare (49 PLN) z miso tare od Doskoi (jeszcze o nich nie pisałem, ale w końcu się wybiorę), turbochrupiącym kotletem oraz jajcem na miękko do robebłania samemu w wywarze.

Odrobinę inne makarony w każdym z nich, a same wywary oraz kluchy ekstremalnie gorące! Tak gorące, nie ledwo ciepłe – coś pieknego.

Ci co mnie znają i czytają wiedzą, że niezbyt często się tak jaram. W Kinki wszystko było top: wielowymiarowość, składniki, temperatura, turbo miła i przyjemna obsługa, ekspresowy 20-minutowy serwis przy pełnym obłożeniu lokalu. Mistrze.


Początkiem października 2023, a dokładniej w pewien sobotni wieczór, wybraliśmy się tu w czwórkę. Przed lokalem zastała nas kolejka, co w przypadku tego miejsca nie jest niczym zaskakującym – byliśmy na to psychicznie przygotowani. Stolik udało się dorwać po około 25 minutach.

Karty dostaliśmy szybko, z zamówieniem również się nie ociągaliśmy. Rozpoczęliśmy od drinów.

Panie zdecydowały się na Kyoto Donkey (33 PLN), którego smak zaskakiwał ogórkiem i mocniejszym finiszem (imbir?) oraz zbudowanym na tequilli okraszonym orzeźwiającą gałką sorbetu pomarańczowego Oranji-Tsu Maru (33 PLN).

Panowie postawili na pokazany poniżej tradycyjny japoński koktajl Highball (39 PLN!), który składał się z tamtejszej whisky oraz… wody gazowanej. Drink okazał się być naprawdę kiepski – ot łycha zalana wodą z bąbelkami. Prosto, płasko, bardzo nudno i nieadekwatnie drogo.

Ale my tu nie o alko, a jedzeniu gadać powinniśmy, więc na dobry początek wjechały dwa startery.

  • soczyste kawałki podudzia z kurczaka kaarage (24 PLN) otulone chrupiącą panierką z wyczuwalnym azjatyckim twistem, a towarzyszył im sezamowo – majonezowy sos (do wyboru są jeszcze dwa inne).
  • tempura z krewetek (33 PLN) w formie pięciu sztuk sprężystych skorupiaków w chrupiącej panierce w której doceniliśmy iż wcale nie ociekała tłuszczem (co często ma miejsce w przypadku podobnych wyrobów lecz w innych miejscach).

Obie pozycje bardzo smakowite i godne polecenia. Nie załapaliśmy się niestety na pierożki gyoza – tego wieczoru wszystkie już wyprzedano 😦

W ramach dań głównych poprosiliśmy o rameny – a jakżeby inaczej!

M. zdecydowała się na tradycyjny kremowy, pikantny Tantanmen (42 PLN), w którym poziom ostrości oznaczono jako wysoki, jednak ową pikanterię mielonej wieprzowiny łagodził kremowy bulion.

A. wybrał nieco bardziej nieoczywistą pozycję – Oran’G’Spot (42 PLN) mianowicie ramen z olejem z przyjemną, lecz nie przytłaczającą nutą pomarańczy i pianką z owego cytrusa, które świetnie współgrały z shoyu tare. Kolega grubsze kawałki boczku ocenił na plus, a całą michę opatrzył komentarzem, iż brakowało mu jakiejkolwiek chrupkości.

K. jako fanka opcji wege postawiła na Kin Shrooms (40 PLN) na delikatnym i nieco słodkawym grzybowo – warzywnym bulionie w towarzystwie pak choi oraz pomidora.

Czwartą pozycję stanowił klasyczny Kabukicho Shoyu (42 PLN). Ten ramen to efekt inspiracji podróżą Tokio. Wywar okazał się przyjemnie lekki, a zarazem pełen umami przez to iż tare ukręcono z kilku rzemieślniczych sosów sojowych. Pokrojenie boczku chashu w bardzo cienkie plastry sprawiało, że danie nie było wcale ciężkie.

Na wyróżnienie zasługują wyrabiane na miejscu domowe makarony kinki. I wiecie co jest w nich najlepsze? To, iż w różnych miskach są różne kluchy! Czad, co nie?! To się w głowie nie mieści, że w Kinki poszli aż tak daleko. Przykładowo w mojej misie był śliski i sprężysty o wysokiej hydratacji, a w Tantanmenie dłuższy, okrąglejszy z dodatkiem jajka bazujący na tradycyjnej recepturze Hakata.

Jajeczkom również nie mogliśmy niczego zarzucić. Ah, no i bardzo ważna uwaga – rameny przyszły gorące!

Załapaliśmy się również na ostatni deser Kakigori Coffee (31 PLN), czyli jadalny śnieg połączony z bitą śmietaną, skondensowanym mlekiem oraz syropem kawowym. Porcja jest naprawdę spora, bo w naszym przypadku jedna wystarczyła na cztery osoby. Smak zaskakuje różnorodnością tekstur. Z pewnością jest to pozycja nietypowa i warta spróbowania.

Podsumowując – oprócz tragicznego drinka, wszystkie pozycje oceniliśmy wysoko lub bardzo wysoko. Czuć ogrom pracy włożonej w funkcjonowanie lokalu oraz w odtworzenie smaków Japonii. Nikt tu niczego nie chce udowadniać na siłę. Wizyta w kraju kwitnącej wiśni to był pomysł złoto.

Uważamy, że Kinki ma spore szanse uplasować się w czołówce krakowskich ramenowni (chociaż sądząc po kolejkach chyba już się tam zainstalował na dobre). Idźcie i spróbujcie – naprawdę warto!

P.S. Do Kinki zostaliśmy zaproszeni w formie vouchera prezentowego w kwocie 200 PLN. Nasz finalny rachunek opiewał jednak na kwotę 440 PLN wraz z tipem, więc sam nie wiem czy zahasztagować to jako współpraca, bo w sumie takie 50% zniżki znajdziecie w popularnej apce do rezerwacji miejsc za połowę ceny.

A jeśli wciąż macie siły, czujcie się zaproszeni do recki poczynionej pół roku wcześniej.


W połowie stycznia 2023 w oczekiwaniu na dania główne raczyliśmy się z I. i D. posypanymi płatkami soli zimnymi strączkami edamame (12 PLN) oraz pięcioma sztukami wybitnych (acz o bardzo twardych ogonkach) smażonych wontonów z wieprzowym farszem, dymką, cebulką i czosnkiem (23 PLN).

Na michy poczekaliśmy sporo, około czterdziestu minut, ale nie ma się co dziwić – lokal pękał w szwach. Warto zauważyć, iż kelnerka po 20 minutach dała znać, że już już jeszcze chwilka i nasze smakowe żądze zostaną zaspokojone.

Para przyjaciół wzięła to samo (eh tak to z nimi właśnie jest!) Tantanmen na klarownym bulionie z kurczaka (42 PLN). Ten ramen z założenia nie należy do lekkich – pasta sezamowa, masło orzechowe, odrobinę pikantna mielona wołowina, jajko, z warzyw: por, dymka i edamame. Na topie ryżowa posypka.

Nigdy się nie miałem za ramenowego eksperta i w dalszym ciągu nic się w tym temacie nie zmieniło. Towarzyszom michy smakowały zarówno jeśli chodzi o wywar, jak i dodatki oraz kinky kluchy. Oboje potwierdzili też jego ciężkość, bo jednak tłuszczu – dobrego, ale tłuszczu – to owy ramen ma sporo.

Ja poprosiłem o danie bez wywaru, acz ze sporą ilością gęstego, kremowego, trochę słodkiego sosu zwanego sukiyaki. Owa nazwa odnosi się również w kraju kwitnącej wiśni do dań jednogarnkowych.

Na początek spory minus. Składniki wraz z grubszym od ramenowego (pysznym!) domowym makaronem nie wypełniały nawet połowy misy. Małe to było, cóż tu wiele prawić.

Mazesoba (42 PLN) to koncert cienkich, miękkich, miejscami tłustych plastrów wołowiny, wspomnianego sosu i makaronu, smażonych grzybów, dymki, jaja na miękko oraz oleju chili i pasiastego rosnącego na skałach nori.

Czy mi smakował? Tak, lecz brakowało mu czegoś chrupiącego – czerwona cebula bardzo szybko zmiękła. Czy zamówiłbym jeszcze raz? Przez wzgląd na wielkość porcji do ceny nie. Jeśli znajoma nie poczęstowałaby mnie swoją częścią ramenu, to z lokalu wyszedłbym głodny (a tego dnia i tak miałem mniejszy apetyt, normalnie taką porcyjką ledwie pogłaskał bym żołądek).

Super, że pracują tu ludzie którym się chce. Atmosfera jest bardzo przyjazna, a tego nie da się nie docenić. Potencjał jest ogromny, a po ilości głodomorów widać, że ludzie zdążyli ich pokochać.

P.S. Recenzje dwóch innych krakowskich ramenowni, uważanych przez większość za topowe w Krk zobaczycie po kliknięciu w linki –> Ramen People i Akita Ramen.


  • FB / IG
  • śniadania: brak
  • oferta lunchowa: ?
  • parking: publiczny płatny przy ulicach obok
  • kącik dla dzieci: brak
  • ogródek / taras: dostępne stoliki na zewnątrz na chodniku
  • miejsce przyjazne zwierzakom: tak zwierzaki są mile widziane

OCENY (1-TRAGEDIA 2-SŁABO 3-OK 4-BARDZO DOBRZE 5-REWELACJA):

lokal / wystrój 3,5
wielkość porcji 4
smak 5
obsługa 5
cena / jakość 5

OCENA KOŃCOWA:  4,5 / 5  (jak przyznajemy szczątkowe oceny?)

Ocena: 4.5 na 5.

Zaobserwuj profil bezfarmazonu na Facebooku i Instagramie aby być na bieżąco z nowymi postami.

Zobacz pełną listę odwiedzonych przez nas miejsc albo sprawdź je wszystkie na posegregowanej wg ocen mapie Krakowa i okolic.

 

Jedna odpowiedź do „Czy tak smakuje Japonia? – Kinki Ramen – KRAKÓW, ul. Józefa Piłsudskiego”

  1. osobiście bardzo lubię ramen, ale niełatwo trafić na dobry!

    Polubienie

Dodaj komentarz

NASZE SOCIALE

NEWSLETTER

Zapisz się do naszego newslettera, a od razu po publikacji nowego posta dostaniesz od nas maila.

Nie martw się nikomu nie przekażemy Twojego adresu

PRZESZUKIWANIE BLOGA PO KATEGORIACH LUB TAGACH

burgery covid19 deser Foodtruck frytki gdzie zjeść w krakowie gdzie zjeść w nowej hucie kaczka kanapki Kanapki na ciepło Karczmy na trasie Kazimierz Kraków krewetki Kuchnia azjatycka Kuchnia polska Kuchnia włoska kurczak makarony Nowa Huta owoce morza pierogi pierogi ruskie pierś z kurczaka Pizza Pizzeria placki ziemniaczane Podgórze prezent Restauracja restauracja włoska restaurant week rosół rybka rynek sałatka schabowy smażona ryba Stare miasto stek steki Streetfood Sushi tatar wołowina współpraca zupy Śniadanie śledź żeberka żurek