O istnieniu Garden’a dowiedziałem się podczas kulinarnego festiwalu Restaurant Week odbywającego się w kwietniu 2018.
Menu degustacyjne wraz z drinkiem Martini w cenie 49 złotych, na stronie internetowej wydarzenia prezentowało się tak dobrze, że mimo iż kompletnie nic o tym miejscu nie słyszeliśmy, postanowiliśmy wraz z K. J. i P. przekonać się co Garden ma do zaoferowania.
Całą czwórką zjawiliśmy się w środku tygodnia o 19:30 w lokalu w którym dosłownie i w przenośni hulał wiatr. Dosłownie bo usiedliśmy w przejściu pomiędzy gankiem a kuchnią, a w przenośni bo oprócz kelnerów i kucharzy w środku nie było absolutnie nikogo. Co innego na zewnątrz gdzie na płycie Rynku Głównego znajduje się ogródek Gardena – tam trochę miejsc było już zajętych.
Na zdecydowany plus zasługuje wystrój wnętrza i samo wejście do restauracji przez nieźle oświetlony dziedziniec.
Pełną kartę zobaczycie tutaj, a poniższe screeny przedstawiają menu festiwalowe:
Po zajęciu miejsc podano nam drinki oraz gratisowy starter od szefa kuchni w formie dwóch ciepłych i chrupiących mini grzanek z bazyliową oliwą oraz masłem.
Chwilkę później na stole pojawiły się pierwsze dania.
Widzicie ten układ na talerzu? Jak sobie pomyślę ile czasu ułożenie tych listków i dodatków zajęło jakiemuś adeptowi gastronomii (bo nie chce mi się wierzyć, że sam szef kuchni miał na to czas) to zaczynam się zastanawiać czy to aby przypadkiem nie przerost formy nad treścią? Niezły pomysł z podaniem rozmarynu w formie pianki. Jeśli chodzi o nabiał to ten ciepły i puszysty kozi ser z prażonymi migdałami wszyscy zgodnie oceniliśmy na piątkę.
Trzy przyrządzone medium/rare mini kawałki tuńczyka doskonale komponowały się z sałatką z alg morskich oraz słodkim żelem z owocu który jadłem po raz pierwszy w życiu. Yuzu organoleptycznie bardzo przypominał(o) morelę. Na wspomnienie zasługuje również smakowo zbliżona do melona pitaja.
Cały zestaw nieschematyczny i pomysłowy. Nie rozumiem tylko po co ta granitowa taca? To może i było modne kilka lat temu, ale teraz? Ani to wygodne, ani ładne, a jak coś na tym kroimy to aż piszczy w uszach…
Z pierwszymi daniami rozprawiliśmy się w dziesięć minut. Kelnerka zabrała użyte talerze i chwilę później z pomocą koleżanki zaserwowała kolejne propozycje szefa kuchni.
Tutaj nastąpiło lekkie „zdziwko”. Nikt nie oczekiwał porcji wielkości ziemniaków i schabowego u mamy, ale takie trzy mini sakiewki to troszkę mało…
Ciasto z semoliny w dolnej części okej, ale na górze zbyt twarde – ledwo wręcz zjadliwe. Kacze mięso miękkie i aromatyczne. Sos bardzo specyficzny, straszliwie kleił się do ust, był gorzkawy i cierpki – jego posmaku nie mogłem się pozbyć przez kilkadziesiąt następnych minut…
W kolejnym daniu to co miało rządzić na talerzu niestety było jego najsłabszym ogniwem. Makrela całkowicie pozbawiona smaku. Szczerze to nie wiem jaką metodą została przygotowana, ale była totalnie bezpłciowa, nie pomógł jej nawet kremowy szafranowy sos. Omułek wybiedzony i jakiś przesuszony – w sumie mogłoby go nie być, bo i tak w żaden sposób nie szło go wydłubać. Pak choi owszem spoko, grillowany pomidorek też git, no ale umówmy się – to tylko warzywa z grilla. Czarną soczewicę też raczej ciężko spieprzyć. Ten talerz był ogólnie cienki, oczekiwania mieliśmy o wiele większe…
No i dobrnęliśmy do deserów z twarożkiem, kwaśną śmietaną, szczawiem, rokitnikiem….
Fajny pomysł, niezłe wykonanie. Przez chudy twarożek deser wydawał się być taki lekki. Dobre to było.
Niezła, słodka polewa skrywała niemalże twardy jak kamień zmrożony miks serka ze szczawiem (należałoby nad nim popracować, bo łyżką nieźle trzeba się nagimnastykować, żeby zaznać tej dobroci). Wporzo to grało ze słodkim sosem z marchwi. Dodatkowe soczyste malinki uzmysłowiły nam, że to już prawie lato 😀
Jak podsumować wizytę?
Obsługująca nas Pani wydawała się lekko zagubiona i nie do końca ogarniała co serwuje – plus za to, że bardzo się starała i wracała z odpowiedziami na nasze pytania odnośnie składników (swoją drogą nie rozumiem czemu podczas Rest Weeka menu nie są wydrukowane – każdemu byłoby wtedy łatwiej). Po zebraniu talerzy deserowych zniknęła na dobre dziesięć minut bez słowa komentarza. Pojawiła się dopiero jak zakładaliśmy kurtki celem spisania kodu rezerwacji…
Bardzo doceniamy pracę włożoną w przygotowanie dań i ich ekspozycję na talerzach. Lokal jest przyjemny, szczególnie sala w środku z ogrzewaczami. Co do samego jedzenia wszyscy liczyliśmy na zachwyty, tych jednak u nas zabrakło. Przystawki i desery owszem godne polecenia, ale dania główne nas zawiodły. Po tej kulinarnej przygodzie istnieje ewentualność, że jeszcze kiedyś zasiądziemy w zewnętrznym ogródku na piwo i przy okazji wciągniemy np. po kanapce.
OCENY (1-TRAGEDIA 2-SŁABO 3-OK 4-BARDZO DOBRZE 5-REWELACJA):
lokal / wystrój 4
wielkość porcji 3
smak 3,5
obsługa 3
cena / jakość 3
OCENA KOŃCOWA: 3,3 / 5 (jak przyznajemy szczątkowe oceny?)
Polub bezfarmazonu na Facebooku i Instagramie aby być na bieżąco z nowymi postami.
Zobacz pełną listę odwiedzonych przez nas miejsc albo sprawdź je wszystkie na posegregowanej wg ocen mapie Krakowa i okolic.
Podane pięknie, chociaż mówiąc szczerze, z pewnością wyszłabym głodna 😉 Czasem wolę mniej finezji, ale porcje normalne 🙂
PolubieniePolubienie