Pierwszą restauracją odwiedzoną w ramach wiosennej 2017 edycji Restaurant Week była znajdująca się w trzygwiazdowym QHotelu – Qualita. Podczas tej edycji, postawiłem sprawdzić jedzenie hotelowe i właśnie od Q zacząłem.
Qualita charakteryzuje się dużą przestrzenią i ogromną ilością stolików. Jest też odznaczona w żółtym przewodniku Gault & Millau Polska.
Menu w cenie 39PLN przygotowane na Restaurant Week przedstawiało się następująco:
Po zajęciu miejsc przyjęto od nas zamówienia na napoje (ceny hotelowe: herbata 12 PLN, mała woda 8 PLN, cola 0.2l 10 PLN). Po około 10 minutach pojawiły się zupy:
- gorąca, rzadka kminkowa polewka z wkładką w formie grzanki z intensywnym serem z Zamajerza – jak kminku nie cierpię tak ta lekko gorzka zupa bardzo mi smakowała – sam się temu nie mogłem nadziwić, ale tak właśnie było.
- krem z turbota był ciepły, salsa świeża i nie ciapowata, acz sprężysta z kosteczkami papryki. Rybi zapach i smak był nienachalnie wyczuwalny – taki w sam raz, super.
Po podrażnieniu żołądków, w tempie ekspresowym zabrano ze stołu brudne naczynia, a po 10 minutach podano dania główne.
- biodrówka jagnięca po której spodziewałem się soczystości i ogólnej wspaniałości okazała się katastrofalna. Mały około 100g kawałek był tłusty i miejscami twardawy – 1/3 nie dało się zjeść – zresztą widać na zdjęciu poniżej. Czy tak powinna wyglądać soczysta biodrówka? Tragedia
Pure z wężymorda (nie to nie jest ryba jakby się wydawało – jest to warzywo nazywane również czarnym korzeniem lub skorzonerą) wraz z sosem z bakłażana fajnie współgrały, jak dla mnie były jednak odrobinę za słone. Najlepszy z całego zestawu był młody bób. Oliwa koprowa również niczego sobie. (Dopiska z 28 kwietnia 2017: kolega z pracy był również w Qualicie w ramach Restaurant Week i dostał super soczysty kawałek mięska, pisał też, że całkowicie inaczej wyglądał niż ta paść, którą dostałem ja – czyli po prostu miałem pecha)
- konfitowana w maśle rakowym ryba była delikatna i niewysuszona, smakowała poprawnie. Jak fanem soczewicy nie jestem, tak jej odmiana – czarna beluga trafiła w mój gust i wraz z warzywkami bardzo dobrze pasowała do rybnego drapieżnika jakim jest łosoś. Grillowana kapusta okazała się wybornym i prostym dodatkiem. To co mnie zdziwiło to podanie powyższego zestawu w głebokim talerzu. Kimkolwiek był pomysłodawca, nie jadł On tej kombinacji z takiego naczynia. Było to przejście przez mękę. Operowanie sztućcami trzymając je niemalże w pionie i próby nałożenia w ten sposób sypkich składników na widelec były bardzo nieefektywne – skończyło się na wyjadaniu łyżką węglowodanowych dodatków.
Po bardzo lekkim zapełnieniu żołądków i odczekaniu krótkiej chwili zaczęliśmy delektować się deserami.
Sorbet był iście nietypowy. Słodki na swój sposób burak dobrze komponował się z minimalnie kwaskowatym rabarbarem. Na samym spodzie naczynia spoczywał przyjemny mus mandarynkowy. Miłym dodatkiem był czips z prawdopodobnie jakiegoś kwiatka (a może też z buraka?). Deser finezyjny i z pomysłem.
Lody o zdecydowanym orzechowym smaku wraz z małymi kawałkami nugatów na jednej ściance były zwieńczeniem wieczoru. W sam raz słodkie i minimalnie rozpuszczone zniknęły w oka mgnieniu. Jadalny kwiat był giętki i świeżutki.
Na zakończenie zostaliśmy poczęstowani gratisowymi kieliszkami miodu pitnego oraz kuponem zniżkowym na kolejną wizytę – miły gest.
Jeśli chodzi o obsługę to podczas wizyty kelnerka często nawiązywała kontakt wzrokowy i pytała o odczucia przy każdym zbieraniu talerzy. Cóż z tego skoro po zwróceniu uwagi odnośnie dania głównego z jej ust padł komentarz: „przekażę kucharzowi” i na tym temat został zakończony.
Pisałem o tym że po skończeniu kolacji miałem ciągle sporo miejsca na jakiegoś wypasionego burgera? Podstawowy głód zaspokoiłem, ale o sytości nie było mowy… Tak wiem wiem, kolacja była degustacyjna i porcje również takowe, ale oczekiwałem ciut więcej.
Słowem zakończenia, wyższe niż w niehotelowych restauracjach ceny dań jak i napoi do powrotu mnie nie przekonują, menu jest do podglądnięcia tutaj. Tłumacząc słowo „quality” z języka angielskiego na polski otrzymamy „jakość”. Tym razem jednak, owa jakość nie do końca mnie kupiła. Zupy były wyborne to fakt, dania główne średnie, desery całkiem poprawne, ale podczas Restaurant Week wszystkie dania powinny skraść serce, a tak się nie stało.
Ogólnie jest potencjał i moc, a autorskie dania w karcie niejedną w sobie kulinarną tajemnicę zapewne noszą (odznaczenia Gault&Milau, Forbes nie biorą się z nieba), ale ja do Quality szybko nie wrócę. Faux pas związane z katastrofalną biodrówką jest nie do wybaczenia…
- www: http://www.qhotels.pl/krakow-plus/restauracja/o-restauracji
- śniadania: ?
- lunche: pon – pt, 12-16 codziennie jedna z dwóch zup plus jedno z trzech dań głównych w cenie 29 złotych
- parking: publiczny przy ulicach obok płatny pon – sb
- kącik dla dzieci: nie zauważyłem
- ogródek / taras: brak
OCENY (1-TRAGEDIA 2-SŁABO 3-OK 4-BARDZO DOBRZE 5-REWELACJA):
lokal / wystrój 4
wielkość porcji 3
smak 3
obsługa 3
cena / jakość 3,5
OCENA KOŃCOWA: 3,3 / 5 (tutaj sprawdzisz co się składa na oceny)
Polub bezfarmazonu na Facebooku i Instagramie aby być na bieżąco z nowymi postami.
Zobacz pełną listę odwiedzonych przez nas miejsc albo sprawdź je wszystkie na posegregowanej wg ocen mapie Krakowa i okolic.
Te desery wyglądają tak wiosennie! ❤
PolubieniePolubienie