Dawnośmy się z kolegą J. nie widzieli, więc paskudnego zimowego i wietrznego wieczoru w styczniu 2025 przespacerowaliśmy się na małe co nieco do Molam.
Nie mieliśmy rezerwacji, ale udało się dostać wolną, wysoką dwójkę przy oknie.
Po zapoznaniu się z kartą, na ręce bardzo przyjaznego, obeznanego z kartą i składnikami kelnera złożyliśmy zamówienie na cztery dania plus sticky rice (9 PLN) i piwera.
Najlepszym daniem był bez wątpienia domowy makaron stir fry z kurczakiem (53 PLN), jajkiem, pak choiem, szpinakiem i Bóg wie czym jeszcze. Jego umamiczność przebijała wszystko co ostatnio próbowałem – niestety tak szybko się na niego rzuciliśmy, iż nie załapał się na foto.
Inne talerzyki również top.
Taka na przykład rześka kalarepa z miętą i granatem (29 PLN), albo mały, no bardzo mały talerzyk z przekozacko dobrym, pachnącym i wyjątkowym grillowanym, trybowanym udkiem kurczaka (28 PLN). Ah i te brukselki w trzech sosach: ostrygowym, rybnym i sojowym z piklowaną papają na wierzchu (33 PLN).



Przyzwyczaiłem się do tego, iż w Molam nie ma dań złych i sto procent znajdziecie u nich coś dla siebie.
Molam w dalszym ciągu, niezmiennie od lat w formie. Love.
Początkiem kwietnia 2021 Molam obchodził swoje drugie urodziny. W związku z tym i ku uciesze krakowskiego foodiesowego społeczeństwa stworzył coś czego dotychczas w karcie nie było (a może było i przegapiłem). Uwaga uwaga, chodzi o Pad Thai.
O akcji dowiedziałem się od kolegi blogera i jakimś cudem chwilę później zamówiłem ostatniego padtaja. Punkt dwudziesta zgłosiłem się po odbiór. Łamiąc odrobinę przepisy dotyczące maksymalnej prędkości poruszania się w mieście pojazdami silnikowymi, piętnaście minut później zameldowałem się w domu z pakunkiem.
Po rozpakowaniu moim oczom ukazał się taki oto jegomość Pad Thai.

Odrobinę kwaśny, trochę słodki, lekko pikantny, z niebanalnie przyrządzonym tofu oraz kilkoma krewetkami. Do tego kiełki, szczypior, prażone orzeszki oraz obłędny, pachnący na kilometr sos.
Ten konkretny testingowy dzień był dla mnie ciężkim dniem, jednak misa za 35 złotych pozwoliła się na chwilę odciąć i odetchnąć.

Tajski szlagier smakował wybornie. Zatrudnieni w Molam kucharze nie chodzą na skróty i powyższym urodzinowym prezentem sto procent potwierdzili swoje umiejętności.
Niestety wszystko to spowodowało pewien nieodwracalny problem. Danie które tak bardzo mi podeszło nie znajduje się w stałej karcie! Cóż zrobić i jak żyć?
- www / facebook / IG
- śniadania: brak
- oferta lunchowa: brak
- parking: publiczny płatny przy ulicach obok
- kącik dla dzieci: brak
- ogródek / taras: dostępny w sezonie letnim
- miejsce przyjazne zwierzakom: tak
OCENY (1-TRAGEDIA 2-SŁABO 3-OK 4-BARDZO DOBRZE 5-REWELACJA):
lokal / wystrój 4
wielkość porcji 2,5
smak 4,5
obsługa 5
cena / jakość 4,5
OCENA KOŃCOWA: 4,1 / 5 (jak przyznajemy szczątkowe oceny?)

Zaobserwuj profil bezfarmazonu na Facebooku i Instagramie aby być na bieżąco z nowymi postami.
Zobacz pełną listę odwiedzonych przez nas miejsc albo sprawdź je wszystkie na posegregowanej wg ocen mapie Krakowa i okolic.
RECENZJE STARSZE NIŻ TRZY LATA
W trakcie szalejącej na świecie epidemii koronawirusa obiecaliśmy sobie, że w przerwie od domowego gotowania, w ramach akcji #wspieramgastro, #zamówdodomu, #zamównawynos co kilka dni będziemy zamawiać strawę z naszych ulubionych restauracji. W niedzielny wieczór pod koniec marca 2020 złapaliśmy smaka na tajskie.
Chwyciłem za słuchawkę i wybrałem jeden z numerów podanych na ich fb. Nikt nie odebrał, ale po chwili dostałem sms z nowym numerem telefonu i informacją żeby w sprawie zamówień kontaktować się z Kariną. Zadzwoniłem, więc do Kariny i od pierwszych słów poczułem jakbym gaworzył ze starą znajomą 🙂 „Cześć, co słychać, [..] jasne nie ma sprawy, [..] o której chciałbyś wpaść po zamówienie?” Luźno, przyjemnie i skutecznie.
Po trzydziestu minutach odebrałem zamówienie, a po kolejnych piętnastu dotarłem z torebką pełną skarbów do domu.

Po wyłożeniu na talerzyki, zamówienie prezentowało się wybornie.

- miękki, super słodki wolno grillowany boczek w aromatycznej glazurze z marynowanymi cebulkami i młodym i chrupiącym czosnkiem (27 PLN).

- kłujący w język stir fry z makaronu ryżowego z wędzonymi mięsami, szpinakiem, kukurydzą baby, tajską bazylią i chili (29 PLN) – na zdjęciu poniżej jest około 2/5 porcji.

- ryżowy stir fry z przyprawą curry, kaczką, jajkiem, kukurydzą baby, pomidorkami cherry, ogórkiem i chrupiącym czosnkiem (29 PLN) – w przypadku tego dania, drugie tyle zostało w papierowym pojemniku na następny dzień 🙂

- obłędna, słodko – kwaśno – pikantna, chrupiąca smażona wołowina z sosem i papryczkami chili, cebulą i chrupiącym czosnkiem (27 PLN).

A te wszystkie kulinarne cuda komponowały się doskonale z kleistym ryżem (5 PLN). Więcej o nim znajdziecie w recenzji poniżej.
Molam jest super. Oceny na końcu tej recenzji tylko i wyłącznie to potwierdzają. Warto od czasu do czasu zrobić sobie przerwę w gotowaniu! Zamawiajcie, nie czekajcie. Na Rajskiej 3 jest pysznie.
Ta recenzja będzie trochę inna niż wszystkie. Po pierwsze nie zamierzam się skupiać na każdej potrawie z osobna. Po drugie odpuszczam wpisywanie oryginalnych nazw z menu. Jak już przebrniecie przez wszystkie zdjęcia i opisy, na końcu przeczytacie moje i kolegów odczucia z wizyty z połowy kwietnia 2019.
W oczy rzuca się industrialny charakter pomieszczenia. Czerń, przemysłowe lampy, drewniane stoliki oraz krzesła które pamiętam z czasów podstawówki. Uwagę przykuwa też wyeksponowany bar i otwarta kuchnia przy której można obserwować pracę kucharzy. Po prawej stronie od wejścia są loże z kilkoma wygodnymi kanapami. Tam właśnie siadamy 🙂


Chwilę po zajęciu miejsc podbija kelner i pyta czy na kogoś jeszcze czekamy. Mówimy że tak i przy okazji informujemy że w miejscu gdzie siedzimy będzie nam chyba trochę za ciasno. Słysząc to, chłopak natychmiast dokłada do naszego, jeszcze jeden stolik. Teraz miejsca mamy w bród. To się nazywa budowanie pozytywnej relacji.
Przy wręczaniu kart dowiadujemy się co nieco o drinkach. Te jak się okazuje w Molam nie są za grosz standardowe. Cechuje je wyśmienita prezencja i niekonwencjonalne połączenia. Ich nuty smakowe są również pierwszorzędne. Nie będę się jednak na nich skupiał – polecam spróbować czegoś np. na bazie whisky Chivas Mizunara.


W oczekiwaniu na resztę kompanów gadamy o życiu, a w tle sączy się z głośników Molam czyli muzyka w tradycyjnym tajskim stylu, trochę zmiksowanym z afrobeatem, folk-rockiem, dub stepem. Nuta pasuje do klimatu i wystroju tego miejsca jak ulał.
Kiedy dołączają do nas spóźnialscy, wstępnie zamawiamy WSZYSTKIE wylistowane w czterech akapitach jedzeniowe pozycje znajdujące się w przejrzystym, jednokartkowym menu. Zaznaczamy kelnerowi, iż na początku chcielibyśmy spróbować dań z sekcji pierwszej i trzeciej, a po uporaniu się z tymi smakołykami damy znać czy mamy moc na realizację wszystkiego ze środka karty. Moc oczywiście mamy i tego wieczoru na naszym stole ląduje dokładnie 15 dań i jeden deser.
Przyjmujący nasze zamówienie jegomość, słysząc iż chcemy zamówić całą kartę, wcale się nie dziwi (chyba wyglądamy na takich, którzy lubią dużo zjeść) i podsumowuje nasz pomysł słowami „to bardzo dobra decyzja panowie” jednocześnie proponując, aby każdy z nas domówił sobie po woreczku sticky rice (3 PLN). Na jego propozycję przystajemy bez wahania. Ryż okazuje się bardzo kleisty (można go kroić nożem!) i sam w sobie pyszny, bez żadnych dodatków.

Dania pojawiają się jedno po drugim, a czasem kilka na raz. Różnie, trochę bez ładu i składu, ale wcale nam to nie przeszkadza, nigdzie się przecież nie spieszymy. Przynoszący potrawy kelnerzy, zawsze opowiadają w jednym zdaniu co się znajduje w misce albo na talerzu. Po kilku wizytach przy naszym stoliku, wiedzą że zanim do żołądka, dania wcześniej trafiają pod mój obiektyw, starają się tak celować z ich umiejscowieniem na stole abym nie musiał zbyt daleko po nie sięgać. Kciuk w górę.
No dobra, do dzieła. Czas na foodporn:
- wolno grillowany kurczak (16 PLN)

- tajska sałatka z ogórka (12 PLN)

- chrupiąca wołowina z Chinatown (27 PLN)

- kiełbasa z Chiang Mai z ziołami (15 PLN)

- jarmuż w sosie z fermentowanej soji (16 PLN)

- kapusta palona w słodkim sosie sojowym (15 PLN)


- skrzydełka z kurczaka chilli (21 PLN)

- laab z kaczych serc i wątróbek (12 PLN)

- laab z wieprzowiny (27 PLN)

- sałatka z bakłażanem i jajkiem (21 PLN)

- laotańska sałatka z halibutem (32 PLN)

- zupa z serca wolowego (24 PLN)


- pieczony boczek w glazurze (27 PLN)


- zupa kokosowa z krewetkami i makaronem ryżowym (32 PLN)


- makaron z fasoli mung z krewetkami i boczkiem (41 PLN)

Tak jak pisałem na początku, w tej recce nie znajdziecie szczegółów każdego dania. Pisząc o Molam chcę być jak najbardziej sprawiedliwy, w związku z tym nie zamierzam skazywać większości dań na porażkę przez moją nienawiść do kolendry. A kolendra jest tutaj królową… Kuchnia jest bardzo specyficzna i próżno szukać w niej takich tajskich szlagierów jak pad-thai, curry czy sajgonki.
Dwa czy trzy dania całkowicie do nas nie przemawiają – „aromatyczna” sałatka z bakłażanem i jajkiem, turbo ziołowa sałatka z halibutem czy makaron z niedogotowanymi krewetkami.
Zdecydowaną większość pozycji z karty oceniamy jako dobre albo bardzo dobre.
Odkrywamy także pozycje wyśmienite: kapusta, jarmuż, chrupiąca wołowina czy boczek.
Kilka z nich swoją pikanterią nieźle parzy nam jęzory (przydałaby się prosta wzmianka o pikantności dań w karcie). Sz. który miał okazję być w Tajlandii, już na samym początku uczty mówi, że smaki przypominają mu ulice Bangkoku. Czy może być lepsza rekomendacja?
Po piętnastej pozycji jesteśmy już strasznie porobieni, ale co jak co – deseru przecież nie możemy sobie odmówić. Zamawiamy panna cottę z liściem kafiru i każdy oprócz będącego na keto diecie F., próbuje po małej łyżecce. Jest świetna! Kremowa, kokosowa, delikatna. I kosztuje tylko 12 ziko.


Biesiadę zamykamy 700 złotowym rachunkiem (z czego 1/3 to tip, drinki i napoje) i super odczuciem względem obsługi. Pracujący tam ludzie zarażają pozytywnym nastawieniem i są bardzo skorzy do rozmów o kuchni i samym lokalu. Nie są z „łapanki”, to profesjonaliści w pełnym tego słowa znaczeniu.
Mimo wszystkich plusów Molam nie jest miejscem dla każdego. Podejrzewam, że kuchnia sporo ludzi połączy, ale trochę też podzieli. Goście nie odnajdą w niej comfort-food’u, lecz dużo nowości, super intensywnych smaków i ogromną ilość ziół. Ja np wrócę tu na świetne driny, ale z menu zamówię już tylko kilka potraw (team #hatekolendra). Nie znaczy to jednak, że tej kantyny nie będę polecał dalej – wręcz przeciwnie, mówię o niej każdemu z kim rozmawiam o ciekawych gastro miejscach.
Wydaje mi się, że mającemu duże doświadczenie w gastronomii szefowi kuchni, nie zależy na tym aby ucieszyć każdego, lecz żeby to miejsce było autentyczne i takie trochę smakowo szalone. I za tą odwagę należą się mu brawa. Doceniam i mam nadzieję, że Kraków to również uszanuje.





Dodaj odpowiedź do bezfarmazonu Anuluj pisanie odpowiedzi