Zamość
3 maja 2019
Siarczysty deszcz zalewa płytę główną zamojskiego rynku. Turyści nie wystawiają nosów spod filarów obserwując w zadumie spadające krople. Gdzieś pomiędzy nimi przepycha się czwórka wygłodniałych piechurów. Ta czwórka ma już obrany azymut. Wie gdzie i za czym podąża. Po dotarciu do celu, stromymi schodami kierują się w dół. Niestety tuż za drzwiami zatrzymuje ich sążnisty sznurek około piętnastu złaknionych osobników. Mimo wszystko nie zamierzają się poddać. Kilka person w kolejce przed nimi, przegrywa walkę ze swoją niecierpliwością i wycofuje się z gry. To cieszy bohaterów tej opowieści, gdyż wiedzą że niebawem dostaną swój upragniony stolik.
Po piętnastu minutach zasiadają w drugiej sali. Dwójka z nich trochę narzeka na słabe światło, ale na narzekaniu się kończy. Przecież biadolenie i tak nic nie zmieni, a tak w ogóle to przyszli tutaj zaspokoić jedną z podstawowych potrzeb piramidy Masłowa, a nie strzelać kulinarne sesje fotograficzne.
Obsługa zdaje się nie zwracać na nowych gości uwagi, więc jedno z nich idzie do baru i pobiera cztery karty. Bezfarmazonowce lustrują menu z zawzięciem i nie bardzo wiedzą co zamówić – w środku czają się zarówno potrawy ormiańskie jak i te regionalne.
Po pewnym czasie zjawia się kelnerka o blond włosach. Nie jest jednak zbyt pomocna – nie do końca ogarnia co jest, a czego w kuchni nie ma. Zdani są więc tylko na siebie. Decydują się na dwie przystawki, dwie zupy oraz dwa dania główne. Nie mają pojęcia jak bardzo się najedzą – póki co omijają sekcję deserów.
Przy próbie zamówienia herbaty, kelnerka informuje, że jej przygotowanie może zająć nawet piętnaście minut, bo UWAGA: „na dole nie mają wody”. Takie info trochę ich szokuje. Wiercą się szukając ukrytej kamery, pytają czy to aby przypadkiem nie jest majówkowy żart albo kabarecik, jednak kelnerka z kamienną miną odpowiada, że „nic z tych rzeczy„. Na twarzach gości nie widać satysfakcji z odpowiedzi, ale temat odpuszczają – są zbyt głodni na drążenie tematu. Zamawiają wino i inne napoje. Kelnerka odchodzi.
W międzyczasie robią co zwykło się robić w restauracjach czyli gaworzą. Mimo słabego światła pstrykają również zdjęcia anturażu. Co poniektórzy prowadzą bloga, ktoś tam ich czyta, więc czują się niejako do tego zobligowani.
Po kilku minutach zjawia się pani i zostawia na stole kieliszki i butelkę wina (ale inną niż ta zamawiana). Po zauważeniu niezgodności następuje wymiana wina na inną markę. Pani ani myśli jej otwierać, o rozlaniu trunku do szkła nie wspominając. Całe szczęście, że butla jest odkręcana – szybko polewają sobie po kielichu…
Pierwsze talerze lądują przed nimi po dwudziestu minutach. Czwórka bohaterów zaczyna się raczyć:
- gołąbkami z kaszą gryczaną i grzybami (22 PLN) w których to właśnie gryka jest najbardziej wyczuwalna, a wtóruje jej dobry i intensywny, ale nie doskonały sos grzybowy.
- tolmą (23 PLN) czyli małymi ormiańskimi gołąbeczkami owiniętymi liśćmi winogron, wypełnionymi mięsem i ryżem, Te w zestawie przyszły z rzadkim sosem czosnkowym, są też trochę twardsze od opisanych wcześniej. Bardzo przeciętne.
Pięć minut później zjawia się pani z daniami głównymi i pyta czy ze względu na małe zamieszanie nie będzie problemu jeśli zupy zostaną podane na samym końcu. Sytuacja wydaje im się kuriozalna – jedno z nich odpowiada, że zdecydują jak zjedzą to co mają przed oczami.
Mimo, iż na powyższych zdjęciach wyglądają niemalże identycznie, to dwóch przedstawicieli płci męskiej zamówiło dwa różne kebaby: ormiańskiego z baraniny (36 PLN) oraz hajkakana z bliżej nieokreślonym mięsem (28 PLN). Każdy podany z sałatką z ogórków, pomidorów, cebuli oraz szczypiorku i pietruszki.
Obydwa całkiem niezłe, ale jakby ktoś zapytał konsumentów czy rozpoznają dobrze przyprawione, schowane w super cienkich tortillach mięsa, to mieliby z tym spory problem. Powód takiego stanu rzeczy może być błahy gdyż P. i K. na samym początku (zbyt) szybko rzucili się na czerwony sos, który okazał się pikantny i do końca dawał znać że jego cząstki są ciągle zakotwiczone w czeluściach przełyku. Jak tak między sobą rozmawiają to nie widzą żadnego argumentu przemawiającego na korzyść droższego z kebsów.
Skończyli jeść, ale ciągle im mało. Nie chcą jednak tych zup, bo kto normalny jada zupy po drugich daniach? Decydują się na baklavę (12 PLN) oraz szarlotkę z lodami i bitą śmietaną (12 PLN).
Zarówno ta pierwsza jak i druga są ciepłe lecz chłodzą je spoczywające obok gałki lodów. Konsumenci zgodnie stwierdzają, że baklavy to na pewno jedli lepsze – bardziej miodowe i słodsze – ta wydawała się już lekko zleżała.
Szarlotkę ocenili jako bardzo dobrą i dużą – na zdjęciu tego nie widać, ale porcja bez dwóch zdań należała do okazałych.
Odtwórcy głównych ról tej historyjki, odwiedzili Muzealną, gdyż widnieje ona w wielu zamojskich przewodnikach i folderach. Wraz z napiwkiem, który tak między Bogiem a prawdą kelnerce się nie należał, zostawili 180 złotych. Oczekiwania mieli dużo, dużo większe.
Wyszli z poczuciem, że jeśli to miejsce rzeczywiście oferuje jedne z najsmaczniejszych dań w Zamościu, to szkoda im jego mieszkańców…
P.S. A wszystkie miejsca w województwie lubelskim, które do tej pory odwiedziła bezfarmazonowa ekipa, zobaczycie po kliknięciu w ten link.
OCENY (1-TRAGEDIA 2-SŁABO 3-OK 4-BARDZO DOBRZE 5-REWELACJA):
lokal / wystrój 3,5
wielkość porcji 3,5
smak 3
obsługa / serwis 2
cena / jakość 3
SUMA 15 (jak przyznajemy szczątkowe oceny?)
Polub bezfarmazonu na Facebooku i Instagramie aby być na bieżąco z nowymi postami.
Zobacz pełną listę odwiedzonych przez nas miejsc
To prawda, że ktoś tam ich czyta…
Ja mam podobne wrażenia, po Yatai. Prawdopodobnie byliśmy dwa razy – pierwszy i ostatni raz…
PolubieniePolubienie
Czemu ? Co się podziało albo nie podziało ?
PolubieniePolubienie
Chłopak który nas obsługiwał dwa (!) razy imputował nam, że makrela marynowana jest makrelą z grilla. Można się pomylić przy zamówieniu i jakoś wybrnąć, przeprosić za pomyłkę, ale żeby ciemnotę w żywe oczy wstawiać… Córze zamówiliśmy maki tylko z grillowanym łososiem (takie czteroletnie koszerne smaki), z naciskiem na skład. Po czym na stolik wjechały maki z łososiem… serkiem Philadelphia, awokado, do tego utopione w jakimś czerwonym sosie.
Obsługa potrafi położyć knajpę.
A abstrahując od niej, japońskie „tapas” nie rzuciły nas na kolana; ciut powyżej krakowskiej średniej.
Ti amo ti za to warta odwiedzenia. Dzięki za wszystkie recenzje. Czekam na kolejne.
PolubieniePolubienie
Słaby artykuł, tendencyjny i odnoszę wrażenie, że Redaktorzy „nosili się jak Paniska” oczekując Bóg wie czego. Czytam ten artykuł i widzę, że nie macie pojęcia co dzieje się w restauracjach podczas długiego weekendu majowego w Zamościu. Restauracje są oblegane przez turystów wszędzie. Trzeba pamiętać, że wiele z nich zatrudnia nowy personel, który dopiero się wdraża i w zderzeniu z setkami zamówień mogą sobie nie radzić. Osobiście jadam w Ormiańskich Piwnicach i podziwiam taką np. Panią Asię, która potrafi zapamiętać bez zapisywania całe zamówienie od wielu osób. Odnośnie smaków i gustów nie będę dyskutował bo każdy lubi bardziej to, a inny tamto. Mi tam smakuje i będę tam stałym bywalcem.
PolubieniePolubienie
Dzień dobry. Na wstępie poinformuję, że w żadnym wypadku „nie nosimy się jak paniska” – wręcz przeciwnie – spokój, opanowanie i bardzo pozytywne nastawienie 🙂 Oczywiście, że mamy pojęcie co się dzieje podczas majowych weekendów nie uważamy jednak aby było to usprawiedliwieniem dla niemożliwości napicia się herbaty lub oferowania zupy po drugim daniu. Rozumiemy również nowy personel ale takowy także należy szkolić, a nie rzucać na głęboką wodę dzień po zatrudnieniu. Dziękujemy za komentarz i życzymy samych pozytywnych wizyt w Ormiańskich Piwnicach.
PolubieniePolubienie