Podczas parodniowego pobytu w Mannheim i Frankfurcie (grudzień 2016) pojadłem różnych lokalnych specjałów. Zdecydowanie nie był to obóz fit – dzień w dzień brakowało białka i przesadzałem z węglami, ale nie ma tego złego, bo co posmakowałem to moje.
West Onion Burger (7 euro z podwójnym mięsem) od Burger Fahbrik całkiem dobrze smakował, mimo faktu iż powstał z mrożonego mięsa grubości i konsystencji takiej jak spotykane w makach.
Wyczekaliśmy się wraz z W. (zamówił BBQ który ocenił pozytywnie) ponad 20 minut co jak na fastfood jest czasem ponadstandardowym. Pech chciał że trafiliśmy na konkretniejsze zamówienie na wynos złożone tuż przed nami.
Ukryte w burgerze smażone w głębokim oleju panierowane krążki cebulowe utopione były w majonezie i sosie bbq. Bułka do samego końca dobrze zniosła próbę.
Jakaś dziwna siła podkusiła mnie też na bardzo słabego jak się okazało Nurnberger Bratwursta (niecałe 2 euro) od Mc Donald’s. Była to pszenna kajzerka z trzema małymi białymi kiełbaskami gdzie tylko i wyłącznie środek dolnej bułki maźnięto musztardą i chrupiącą cebulką. Smutna i bez polotu.
Na warsztat trafił również kebab w cieście który zaskoczył nas ceną niższą niż w Krakowie – 2.5 euro. Był świeży i dało się nim najeść.
Któregoś wieczoru po wypiciu sporej ilości gluchweinów wylądowaliśmy w bardzo oblężonym ludźmi lokalu Palm’s.
Zamówiłem kanapkę klubową z grillowanym indykiem, cebulą, pomidorem, bekonem, ogórkiem, sałatą i jajkiem (10 euro). Bardzo dobry sandwich którym konkretnie zapełniłem żołądek.
W. spałaszował całkiem sporą porcję żeberek z wybornym domowym sosem BBQ oraz frytkami.
Na świątecznych jarmarkach spróbowałem także dwóch różnych schweinsteak’ów (5-6 euro) czyli grilowanej karkówki w pszennej chrupiącej bułce z miękką brązową cebulką w wersji z i bez żółtego sera. Mięso było super miękkie i kruche.
Oprócz tego na jarmarkach serwowane są: białe i zwykłe kiełbaski na ciepło, placki ziemniaczane, ziemniaki smażone, szaszłyki, bigos, a nawet langosze.
Były też frytki (4 euro) oraz prawdziwy currywurst (3,5 euro).
W biurowej kantynie któregoś dnia podawano np pieczoną mortadelę z okropnie słonym, ciemnym sosem wraz ze smażonymi ziemniakami. Nie mogłem odmówić sobie tego sztandarowego dania. Ziemniaki spoko, ale tą mortadelę pozostawiam bez komentarza – serio nie wiem jak Germanie mogą się tym ciągle zajadać.
Kuchnia niemiecka jest bardzo słona, kaloryczna i ciężkostrawna, ale skoro „na wyjeździe się nie liczy” to nie żałuję żadnej pustej kalorii oraz ani jednego procenta alkoholu z ciepłych win. Nic tak dobrze nie rozgrzewa zimą jak kubeczek (albo pięć) Gluhwein’a zagryziony niemieckim streetfoodem 🙂
Jak zwykle ślinka cieknie 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba