W listopadzie 2019 wyrwaliśmy się z grodu Kraka na ekspresowy #citybreak do Łodzi. Pierwszą i jedyną nockę spędziliśmy w designerskim czterogwiazdkowcu – Puro Łódź Centrum.
Oprócz 15-to kilometrowego kardiospaceru śladami łódzkich murali oraz kilku godzin spędzonych w Centralnym Muzeum Włókiennictwa oraz Centrum Nauki i Techniki EC1 znaleźliśmy oczywiście trochę czasu na przegląd łódzkiego gastro.
Poniżej prezentujemy miejsca które odwiedliśmy, być może coś Wam się spodoba.
ATO SUSHI – ul. 6 Sierpnia 1
Jedna z najbardziej znanych i szanowanych „suszarni” w naszym kraju. Słyszałem o freakach, którzy tylko po to żeby spróbować ichniejszych zestawów sushi czy omakase, jadą ze swojego miejsca zamieszkania kilkaset kilometrów.
My złapaliśmy za klamkę o godzinie 12:01 czyli minutę po otwarciu lokalu. Nie uwierzycie, ale o 12:30 górna część lokalu była już pełniutka.
Na start zamówiliśmy dwa małe rameny: wołowy (18 PLN) i z owocami morza (19 PLN). Tuż przed podaniem miseczek, jegomość wręczył nam po ciepłym, wilgotnym ręczniku do wytarcia rąk.
Rameniony prześwietne – treściwe, intensywne, pełne umami, z doskonałym makaronem i połówką idealnego jajka. K. wołowina rozpływała się w ustach, a w mojej misce już smak samego łososia powalał na kolana, że o sprężystych krewetkach nie wspomnę. Coś pieknego! No i szacun za opcję wyboru wielkości. Tak bardzo mi tego brakuje w Krakowie…
Kilka minut po ramenach kelner zaserwował średni zestaw maki (82 PLN).
- tiger roll czyli krewetki w tempurze
- hosomaki w tempurze z węgorzem
- goma maki z tuńczykiem
- goma maki z łososiem
Za opis tych cudeniek wystarczy jedno słowo: PERFEKCJA! Doskonały ryż o idealnej kleistości, turbo świeże, delikatne, aksamitne ryby, rewelacyjny imbir i wasabi. Cud.
A ten japoński browarek….
Dla fanów ryżowych rolek, Ato Sushi w łódzkiej agendzie powinno być stuprocentowym „must visit”
–> menu tutaj
DRUKARNIA SKŁAD WINA I CHLEBA – ul. Piotrowska 138
Piekarnia / kawiarnia / winiarnia i bistro pod jednym dachem w rejonie OFF Piotrkowska. Mieliśmy sporo szczęścia, bo w niedzielę w godzinach wieczornych trafiliśmy tam jedyną wolną dwójkę.
Na menu chwilę poczekaliśmy, na możliwość zamówienia również, ale później nastąpiła niespodzianka – jedzenie pojawiło się po niecałych dziesięciu minutach.
Nie zakochałem się w pikantnym (przed dodatek chili) tatarze z marynowanego łososia z wakame, awokado i mango głównie przez jego bardzo intensywny rybny aromat z ostrygowego sosu. Danie jak najbardziej zjadliwe, ale spokojnie wystarczyłaby połowa tego sosu.
Grzechu warte jest wypiekane na miejscu pieczywo. Zajadaliśmy się nim ochoczo z oliwą Superiore Extra Vergine.
Kontynuując temat pieczywa, naszym drugim zamówieniem była pida na białym sosie z gruszką, gorgonzolą, orzechowym pudrem i mozarellą (29 PLN). Tutaj bez dwóch zdań kocur! Głównie dzięki superanckiemu ciastu na naturalnym zakwasie z dzikich drożdży.
Drukarnia zaprezentowała się nam jako miejsce z komfortowym jedzeniem. Przez bardzo luźny klimat nie odważyłbym się tutaj przyjść na kolację biznesową, ale na nieformalną z ziomkami jak najbardziej tak.
–> menu tutaj
SZPULKA – ul. Ogrodowa
Specjalnie nie skorzystałem z oferty śniadaniowej w hotelu, żeby w trakcie wyprawy sprawdzić chociaż jedną łódzką śniadaniownię. Poszukiwania na blogach i serwisach jedzeniowych w moment zwróciły internetowego faworyta, który oprócz pochlebnych opinii w internetach, zajmował również podium w Google i Tripie. Mowa o zlokalizowanej w Manufakturze, Szpulce.
Zasiedliśmy na górze, karty dostaliśmy w try miga. Zamówiliśmy dwa śniadania oraz po herbacie i kawie, które do porannych posiłków oferowane są za dodatkowego piątaka.
Kawa była idealna, herbata też, ale kubeczek wypełniono wrzątkiem tylko do 2/3 jego wysokości – nigdy nie zrozumiem czemu ciągle w wielu jedzeniarniach żałuje się wrzątku…
Pierwsza niespodzianka nastąpiła w zamówieniu K. Zestaw w karcie stoi jako gofry na słodko z bitą śmietaną i owocami, syropem klonowym i konfiturą (20 PLN), ale jak widać na poniższym obrazku gofr był jeden – nie ogarniam skąd liczba mnoga. To w sumie byłby szczegół, gdyby nie fakt, że on ten gofr był ledwo ciepły i na pewno nie przyrządzony na świeżo, ale tylko odgrzany. Plus za sporą ilość owoców i dobrą, domową bitą śmietanę.
Z moim śniadaniem też wynikło małe faux – pas. Mimo iż od samego początku prosiłem o jajka po benedyktyńsku z wędzonym łososiem (23 PLN), a pani nawet zapytała po raz drugi czy na pewno chcę z rybą, to i tak finalnie przyniosła wersję z grillowanym boczkiem. Niestety pescovege dieta zobowiązuje, więc pozostałem nieugięty i poprosiłem o wymianę. Pani przeprosiła i zabrała zestaw bez zająknięcia, lecz ta akcja oczywiście wydłużyła czas oczekiwania o kolejnych kilka minut.
Niestety smak nie zrekompensował pomyłki. Grzanki na których spoczywały jajca z dobrej trzeba przyznać jakości łososiem były ledwo podgrzanymi spodami najzwyklejszych, smakujących jak dyskontowe bułek. Twarde spody skutecznie uniemożliwiały jakiekolwiek ich krojenie – z grzankami miały tyle wspólnego ile świnka morska z tygrysem. Ilość majonezu również przyprawiła mnie o ból głowy, ale to już kwestia osobista. Wolałbym żeby był on wydzielony obok na talerzu, wtedy każdy mógłby go sobie dozować w odpowiedniej dla siebie ilości.
Coś nie zatrybiło, Szpulka jedzeniem nie zachwyciła. I nie chodzi o pomyłkę, bo te zdarzają się przecież każdemu, ale o niedociągnięcia opisane powyżej. Mam nadzieję, że ktoś wyciągnie z tego lekcję bo podium w internetach do czegoś zobowiązuje. Sam lokal jest fajny, czuć w nim i pracującej tam ekipie pozytywną energię, podejrzewam iż tego dnia po prostu mieliśmy pecha 😦
P.S. Po tym jak na Insta opublikowaliśmy post z zaznaczeniem naszych negatywnych spostrzeżeń w wiadomości prywatnej odezwała się do nas Szpulka celem zdobycia większej ilości szczegółów. Obiecano sprawdzenie tematu z kuchnią. Trzymam kciuki, że takie podstawowe błędy jak odgrzewany gofer czy zimna „grzanka” więcej się nie powtórzą.
–> menu tutaj
KORZENIE – ul. Piotrkowska 217
Korzenie to lokal z kuchnią roślinną w kolejnym łódzkim jedzeniowym zagłębiu – niegdysiejszym kompleksie Odlewni Żelaza Józefa Johna.
Menu wypisane jest na tablicy, a w ofercie znajdziecie obiady, burgery oraz pizze.
Na widok burgera z „mięsną” wkładką Beyond Meat wyszczerzyłem się jak szczerbaty do suchara. W końcu dostałem szansę spróbowania tego specyfiku!
Jak najbardziej rozumiem kwestię wysokiej ceny (26 PLN) gdyż produkt Beyond Meat jest produktem drogim, ale nie ogarniam bijącego z talerza smutku 😦 Ten bugs(ik) na taaakim wielkim białym talerzu prezentował się po prostu mizernie. Aż się prosi o jakiś zielony dodatek albo marchewkę w paski czy choćby mini suróweczkę obok niego.
Oprócz wkładki zawierał pikle, pomidora, sałatę oraz sos BBQ.
A jak smakował? Nawet okej. Produkt BM jest produktem wysokiej klasy – temu nie przeczę. Jego forma rzeczywiście przypomina mięso, a po ugryzieniu konsystencja ciągle daje radę.
Niestety najprostsza, pszenna, trochę mała bułka nie przekonała mnie, chociaż z drugiej strony dawanie większej byłoby bez sensu, gdyż kotlet już teraz ma od niej widocznie mniejszą średnicę. Dodatki również nie grzeszyły wariactwem – przydałby się jakiś ser, lepszy pomidor, coś co dodałoby tej bułce więcej polotu.
Rozumiem, że Korzenie to nie burgerownia, więc nie chcę żeby ta opinia miała negatywny wydźwięk, jednak w życiu zjadłem już tonę burgerów (albo kanapek je przypominających) i drugi raz tego z Korzeni już bym nie zamówił.
K. poprosiła o jedno z dań głównych: medaliony z selera, puree ziemniaczane z czosnkiem i cytryną oraz surówkę z kapusty pekińskiej z innymi warzywami.
Zestaw oceniła jako smaczny, ale kurczę seler, ziemniak i pekińska z sosem za dwadzieścia osiem polskich złotych? No bez jaj! Przecież bardzo podobny do tego, ale mięsny zestaw z dobrym schabem nierzadko z zupą i kompotem w centrum Krakowa w godzinach lunchowych znajdziemy spokojnie za połowę tej kwoty!
Teraz rozumiem czemu wegetarianie mają w Polsce tak ciężko. Nie lubię czepiać się cen kiedy nie znam realiów restauracji i jej wydatków, ale moim skromnym zdaniem, ktoś przy szacowaniu kwoty tego obiadu bardzo daleko odleciał …
–> menu tutaj
Łodź owszem spodobała się nam. W sezonie letnim 2020 planujemy skrzyknąć kilkoro znajomych i wrócić do tego industrialnego miasta celem dalszej eksploracji.
No zobaczcie sami. Czyż ten uliczny StreetArt nie jest piękny ?
Nasze wspominki z wypraw po innych miastach Europy znajdziecie tutaj.
Byłam w Łodzi w lutym, wstyd, ale pierwszy raz na weekend, a nie przejazdem. Bardzo mnie pozytywnie zaskoczyła 🙂 Aczkolwiek, ja celowałam w bardzo mięsne menu 🙂
PolubieniePolubienie
My też pierwszy raz 😉 Nie ma się czego wstydzić 😄
PolubieniePolubienie
Ha! Ja również w tym roku pierwszy raz w Łodzi 🙂 To były wspaniałe trzy dni. Pysznie i pełno pozytywnych wrażeń. Łódź niestety jest niedoceniana.
Po tym wpisie aż zgłodniałam, pozdrawiam!
PolubieniePolubienie