Kuchnia włoska jest uznawana za jedną z najsmaczniejszych na świecie, osobiście przytakuję tej tezie bez zająknięcia. Będąc parę dni w miejscowości Malcesine, położonej w malowniczym rejonie jeziora Garda, przekonałem się o tym kolejny już raz.
13 -to godzinną trasę Kraków – Malcesine musieliśmy sobie jakoś wynagrodzić i dobrze wiedzieliśmy jak 🙂 Prawdziwą, włoską pizzą! Do pierwszej opisywanej knajpki zlokalizowanej przy samym jeziorze poza centrum, trafiliśmy przypadkowo. Nie wiem jakim fartem, ale trafił nam się mały stolik przy samym jeziorze.
1. RISTORANTE LIDO PAINA
Zamówione przez nas pizze: Italiana oraz 4 Stagioni (8 Euro każda) były dokładnie takie o jakich całą podróż myślałem. Zapach świeżych składników siłą wdzierał się w nozdrza. Ciasto było cienkie i chrupiące na końcach. Po podlaniu oliwą obie zniknęły w oka mgnieniu wraz z chrupiącymi boczkami. No i ten moment maczania chlebka pizzowego w prawdziwej oliwie – bezcenny.
Placki idealnie grały z domowym winem (1.8 Euro) oraz popularnym we Wloszech drinkiem – Aperol Spritz’em (4 Euro). Zjedliśmy, wypiliśmy i zapłaciliśmy. Na rachunku widniało coperto czyli nakrycie – 1.30 euro za osobę.
Kolejnego dnia postanowiłem sprawdzić gdzie stołują się tubylcy. W internetach znalazłem kilka polecanych miejscówek. Jedną z nich była:
2. PIZZERIA CAMINETTO
Już od samego wejścia widać było lokalną społeczność. Język włoski był jedynym jaki słyszeliśmy ze stolików dookoła. W środku głośne rodzinne rozmowy, gestykulacje, kelnerzy ubrani w jeansy i bluzy z kapturami jak osiedlowe ziomeczki. Jeden z nich, bardzo uprzejmy, uśmiechnięty i wesoły zebrał od nas zamówienie na makarony oraz napitki i zniknął. Chwilę później przyniósł półlitrową karafkę białego domowego wina (5.50 Euro) wraz z jakąś karteczką i oddalił się zbierać następne zamówienia.
Pod koniec wizyty okazało się, że płacimy prosto do rąk właściciela przy wyjściu z lokalu. Owy kwitek służy rozpoznaniu stolika i tym samym zamówień które tam trafiły.
Tego dnia wszyscy zamawiali pizze, my byliśmy chyba jedynymi makaroniarzami i prawdopodobnie to wywołało wśród niektórych dziadków zainteresowanie naszymi osobami (albo cyknięcie dwudziestu zdjęć zanim złapałem za widelec heh).
Pierwsza próba pasty i odlot. Cóż może być takiego niespotykanego w spaghetti Caminetto (9 Euro)? No właśnie okazało się, że wszystko. Superintensywny pomidorowy sos, doskonała smażona wieprzowa szynka, aromat pietruszki, miękkie prawdziwki – cudeńko.
Drugi makaron – tagliolini z krewetkami i cukinią na winno-śmietanowym sosie (9.50 Euro) był równie dobry, ale już nie tak wyborny jak pierwszy. Miał trochę krewetek i sporo małych kawałków zielonego warzywa. Zjedzony do zera.
Kolejnego dnia wróciliśmy tam na pizzę. Nie mogłem jej odpuścić widząc podczas wcześniejszej wizyty, że co parę minut pojawiały się na różnych stolikach. Cztery sery (8 Euro) oraz krewetki z rukolą (8.50 Euro) okazały się wyśmienite. Po minimalnym tuningu jedną z dwóch znajdujących się na stole oliw wystarczyło przeżuwać i kontemplować. Chwilo trwaj.
Po skończonej konsumpcji udaliśmy się jak wspomniałem wcześniej z kwitkiem do wyjścia. Wielki Włoch (właściciel) łamaną angielszczyzną podziękował za odwiedzenie lokalu i miło nas pożegnał jednocześnie zapraszając do ponownych odwiedzin. Tutaj nie było obowiązkowych opłat za nakrycie czy obsługę – to zdecydowany plus miejsc dla lokalesów.
Innego wieczoru wyszliśmy na kolację dopiero o godzinie 21-ej. Mieliśmy nie lada wyzwanie znaleźć coś otwartego. Połaziliśmy wszerz i wzdłuż aż w końcu trafiliśmy w miejsce które zwróciło naszą uwagę podczas spaceru dwa dni wcześniej:
3. PIZZERIA CAPRI
W środku była jedna parka oraz dwie angielki. Mimo późnej pory zostaliśmy zaproszeni do stolików. Tego dnia postanowiliśmy spróbować owoców morza.
Moją uwagę przykuła pozycja mix owoców morza z grilla. Bez zastanowienia przekazałem kelnerowi na co mam ochotę. Trochę się naczekaliśmy, ale po 25 minutach naszym oczom ukazał się taki oto widok:
Tuńczyk, łosoś, coś z rodziny okoniowatych (sea bass), szaszłyk z krewetek w posypce curry, langustynka, krewetka, kalmar i kilka małych ośmiorniczek. Smaczne, ale gdzieniegdzie przypalone. Taki węgiel szybko psuje walory smakowe nawet najlepszego dania. Całe szczęście spalenizna była tylko na kalmarze i szaszłyku. I raczej nie była to spalenizna samego produktu, ale bardziej niedoczyszczonego grilla i pozostałości na nim.
K. postanowiła zamówić grillowane kalmary z mixem sałat. Podano je z polentą w formie chlebków, które były lekko nadpalone. Głowonogi ugrillowane w punkt, ani gumowe, ani twarde – w sam raz.
Ledwo sobie z tymi porcjami poradziliśmy, rachunek był najwyższy z miejsc w których jedliśmy (50 Euro), ale morskie skarby swoje kosztują. Coperto było również i tutaj – 1.5 Euro / osoba.
Na wycieczkach oprócz pełnych obiadów czy kolacji wybornie smakują także lokalne przekąski. Nie inaczej było i tym razem. Fociaccia z pomidorami, oliwkami, salami czy szynką, ser grana padano, szaszłyki z mięsa kraba, pakowana włoska szynka wieprzowa czy w końcu paluszki grissini. Wszystko to można kupić w każdym większym markecie.
Bon Apetit!
P.S. Jakby ktoś się zastanawiał czemu na zdjęciach lokale świeciły pustkami odpowiedź jest prosta – niektóre zdjęcia robione były za dnia, a nie wieczorami kiedy przeżywały największe oblężenie.
A tutaj link do hotelu w którym spędziliśmy ten szybki majowy weekend.
Włoska pizza ❤❤
PolubieniePolubione przez 1 osoba
o tak 😀
PolubieniePolubienie
Włoska kuchnia jest chyba moją ulubioną, mamma mia 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba