W grudniu 2021 wybraliśmy się kilkuosobową ekipą do Zazie. Nasz cel był prosty – spędzenie miłego piątkowego wieczoru przy dobrym jedzeniu oraz alkoholu. Czy to się udało?
Towarzystwo schodziło się na raty, a kelnerzy zdawali się nas – pierwszych oczekujących jakby nie widzieć. Przez dobrych dziesięć minut nie usłyszeliśmy nawet najprostszego pytania o jakiekolwiek napitki. Całe szczęście później było już lepiej i finalnie obsługa zapracowała na dobry napiwek.
Okrutnie długo, bo ponad pół godziny kazano nam czekać na przystawki.
Kremowy, mocny w smaku pasztet paryski sprytnie zespolono z masłem śmietankowym. Na górze tego tworu spoczywały suszone i moczone w Brandy śliwki, orzechy włoskie i bliżej nieokreślona konfitura. Tuż obok kilka kromek świeżej bagietki oraz sklepowy miks sałat.

Widniejący na tablicy bulion z żółtkiem i grzybowymi pierożkami (23 PLN) W. zaaprobował z nieskrywaną satysfakcją w głosie.

Tatar wołowy z wędzoną słoniną, pepperoni, konfitowanym żółtkiem i majonezem z pikantnej kiełbasy z Mangalicy (37 PLN) okazał się mdły i brejowaty. Najlepszą z zestawu była jedna! kromka bagietki z z marynowanym bakłażanem. Czemu najlepsza? Bo tylko ona miała jakiś smak – mięso przyćmił wszędobylski tłuszcz.
Oryginalnie tatar podawany jest z kolendrą* – być może z tym zielskiem danie byłoby bardziej zjadliwe? Czyż to nauczka, aby brać danie takim jakie je dają ?
* z racji szczerej do tego zielska nienawiści, poprosiliśmy wraz z F., aby nam go oszczędzono.

Połączenie leżakującej na kremowym puree w kruchym cieście makreli z solonym karmelem oraz awokado z czerwoną cebulą w majonezie (25 PLN) to strzał w dziesiątkę! Zwarta, morska ryba smakowała nieźle i kompletnie inaczej niż jej popularna wędzona wersja.

Po dwudziestu minutach od zabrania poprzednich talerzy, zobaczyliśmy przed sobą dania główne.
Trzy osoby poprosiły o ośmiornicę z mięsem muli na puree kokosowym (53 PLN). 1/3 powierzchni talerzy zajmował majonez z marakuji. Owoce morza przyrządzono według sztuki – o gumowatości czy twardości nie mogło być mowy! Wisienką na torcie była bagietka z morelą, imbirem, kolendrą i cebulą.

Rib Eye (63 PLN) o skoncentrowanym smaku, usmażono na medium i podano w towarzystwie prażonej cebulki oraz makaronu. Nietypowe połączenie od pałaszującego konsumenta dostało szkolną piątkę.

Ja skusiłem się na ossobuco z dzika w ciemnym piwie (46 PLN), któremu akompaniowało risotto z boczniakami i grzybkami shimeji. Truflowy aromat nakręcał umami z przyśpieszeniem Bugatti, a ja nie mogłem sobie przypomnieć kiedy ostatnio jadłem tak dobre mięso ssaka z rodziny świniowatych.

Dziewczyny przyciągnęło również cremee brule (19 PLN). Porcje deserów są tak duże, iż jedną sztuką spokojnie najedzą się dwie dorosłe osoby.

Wieczór udał się nie tylko dzięki strawie, lecz również domowemu białemu winu które nie drenuje kieszeni (litr za 69 złotych).
Zjedliśmy ze smakiem i w miłej atmosferze – była to nasza nie pierwsza i z pewnością nie ostania tutaj wizyta.
Jeśli jesteście zainteresowani innymi daniami, czujcie się zaproszeni do lektury wcześniejszych recenzji opisanych poniżej.
W październiku 2020 wraz z P. odwiedziliśmy odświeżone wnętrza Zazie w porze obiadowej. Zasiedliśmy przy małej dwójce w pierwszej sali z odnowionym barem i swój wzrok skierowaliśmy na tabelkę lunchową.
Od wtorku do piątku od otwarcia do godziny 17-tej w cenie 33 złotych oferowana jest zupa lub przystawka, danie główne i napój lub deser.
Pozwólcie, że przeprowadzę Was przez to co tego dnia zjedliśmy:
- sztandarowe danie Zazie – gorącą, treściwą i aromatyczną, wypełnioną po brzegi zupę cebulową.
- opisany kilka akapitów wyżej pasztet paryski
- mięsiste mule w sosie winno – śmietanowym
- Zazie specjalizuje się w zapiekankach ziemniaczanych – w wersji lunchowej podawana jest opcja wegetariańska z kozim serem, suszonymi pomidorami i szpinakiem. Danie jest bardzo ciężkie i intensywnie maślane, ale jak wiadomo tłuszcz jest głównym nosicielem smaku i tegoż w tym talerzu na pewno nie brakuje.
Miejsce w żołądkach wykorzystaliśmy już w połowie obiadu, a przed nami pojawiły się jeszcze desery: mini cremee brule i mus czekoladowy z wiśniami.
Mimo iż wyjątkowo dobre to przez ogromne najedzenie poradziliśmy sobie tylko z połową tych porcji.
Obiad zajął nam dokładnie godzinę, w trakcie serwisu kelner sprawdzał czy nie mamy żadnych zastrzeżeń i jednocześnie był szczerze zainteresowany opinią zwrotną.
Zazie rekomendujemy na lunch z jednym poważnym zastrzeżeniem – aby poradzić sobie z trzema daniami musicie być głodni jak diabli!
W listopadzie 2019 wybraliśmy się ekipą z pracy na wieczorną wieczerzę do Zazie. Po przywitaniu przez kelnerkę i sprawdzeniu szczegółów rezerwacji, zostaliśmy skierowani do stolika na dolnej sali.
Chwilę później wręczono nam karty, a my rozpoczęliśmy głośny, werbalno – myśleniowy proces, którego celem było znalezienie odpowiedzi na jakże ciężkie pytanie: co chcę dziś zjeść.
Jedni zdecydowali się na dwa, inni tylko na jedno danie – po konsumpcji u wszystkich bez wyjątku dało się zaobserwować uśmiechy szerokie jak banany.
- przede mną wylądował grillowany Roucoulons z bagietką (25 PLN) do którego szef kuchni dobrał dodatki idealne – włoskie orzechy, grzyby na palonym maśle oraz konfitowany w oliwie czosnek. Dobry, naprawdę dobry starter.
- wypełniona po brzegi cebulowa zupa francusku (15 PLN) zadowalała kubki smakowe kilka osób – wszyscy jak jeden mąż ocenili ją jako wyborną.
- ziemniaczane kluseczki z grzybami z patelni, śliwką i jałowcowym buerre blanc (19 PLN) na pewno nie należały do lekkich. Tzn same w sobie, gdyby nie siermiężny maślano – winno – szalotkowy sos z nutką cytryny, może i takie by były, ale w końcu przyszliśmy na testy kuchni francuskiej – nikt z nas nie liczył na niską ilość kalorii!
- mule w winno – śmietanowym sosie z bukietem sałat i frytkami (33 PLN) smakowały dobrze, ale jakbym miał je porównać pod kątem ilości i smaku do tych z siostrzanego Karakteru, to wybrałbym te drugie.
- kolejny Zaziowy szlagier – wołowina po burgundzku z ziemniakami gratin i sałatą (39 PLN) zadowoliła zarówno J. jak i S. Szerszy opis tego dania znajdziecie kilka akapitów niżej w relacji z wcześniejszej wizyty.
- usmażona na medium pierś z kaczki z kluseczkami z fioletowej marchwi, botwiną z zielonym jabłkiem oraz cytrynowo – szalotkowym sosem (43 PLN) ukontentowała kolegę M. Prosił, żeby zaznaczyć, iż w Krakowie nie jadł jeszcze tak delikatnej kaczki.
- ja z racji przerwy w jedzeniu świnki, wołu i wszelakiego drobiu postanowiłem spróbować stejk z kałamarnicy z odrobinę pikantnym, kremowym, maślanym puree z pszenną harissą, szparagami oraz pesto z niedźwiedziego czosnku. Całość ułożono na limonkowym buerre blanc (45 PLN). Danie wporzo, ale w żadnym wypadku nie odważyłbym się nazwać tego lekko gąbczastego mięsa głowonoga stekiem.
Po posiłku nie było najmniejszego problemu z płatnością w ulubionym przez kelnerów ;p trybie każdy swoją kartą. Kelnerka, osoba po osobie ściągnęła kasę z plastików, zniknęła i tyle ją widzieliśmy. Nie cierpię tak robić, ale cóż czasem nie ma wyjścia.
Z Zazie wyszliśmy okrutnie na(prze)jedzeni. Oprócz zbyt cicho grającej muzyki nie mam żadnych zastrzeżeń. Wrócę jeszcze nieraz.
- www: http://www.zaziebistro.pl/
- kącik dla dzieci: brak
- śniadania: brak
- oferta lunchowa: wt-pt 12-17: przystawka (jedna z trzech) + danie główne (również do wyboru jedno z trzech) + mini deser / napój za 41 złotych
- parking: płatny pon – sb poza ekostrefą Kazimierza
- ogródek / taras: brak
OCENY (1-TRAGEDIA 2-SŁABO 3-OK 4-BARDZO DOBRZE 5-REWELACJA):
lokal / wystrój 3
wielkość porcji 4
smak 4
obsługa 3,5
cena / jakość 4
OCENA KOŃCOWA: 3,7 / 5 (jak przyznajemy szczątkowe oceny?)
Polub bezfarmazonu na Facebooku i Instagramie aby być na bieżąco z nowymi postami.
Zobacz pełną listę odwiedzonych przez nas miejsc albo sprawdź je wszystkie na posegregowanej wg ocen mapie Krakowa i okolic.
RECENZJE SPRZED PONAD TRZECH LAT
Zazie Bistro kolejny raz odwiedziliśmy we wrześniu 2018 ekipą pięciu chłopa, którym po kilku mocniejszych szotach włączyło się konkretne gastro.
Kelnerka usadziła nas przy zarezerwowanym stoliku (bez niego nie byłoby szans na kolację), a my nie myśląc długo polecieliśmy z przystawkami i daniami głównymi.
Na te pierwsze, przy akompaniamencie browca Piwojad poczekaliśmy około dwudziestu minut:
- tatara wołowego z żółtkiem i kurkami podanego z pałeczkami z francuskiego ciasta (32 PLN) przyuważyłem na tablicy. Mięso było doskonałe, otoczka również niczego sobie. Strzał w dychę!
- długo pieczonego boczku na ziemniaczanym puree z plastrami marynowanej rzepy (22 PLN) nie spróbowałem, ale C. wypowiedział się pozytywnie.
- W. raviolo z „ruskim” farszem ze skwarkami z wędzonej słoniny oraz niedźwiedzim czosnkiem i winogronami (23 PLN) ocenione przez Niego na plus.
- tatar z piersi gęsi z żółtkiem, francuskim serem pleśniowym oraz bagietką ze szpikiem i suszoną gęsiną (29 PLN). Muszę przyznać iż nie wiedziałem, że gęsinę można jeść na surowo. Jak widać na załączonym poniżej obrazku owszem tak 🙂 Wraz z R. jednogłośnie jednak stwierdziliśmy, że tatar z wołowiny był lepszy.
Startery i browary podkręciły apetyt do maksimum… Całe szczęście czas oczekiwania na dania główne nie przekroczył dwudziestu kolejnych minut 🙂
- mule w sosie winno śmietanowym wraz z bukietem sałat i frytkami (31 PLN). Jako, że na przystawkę opierdzieliłem konkretne mięso, w drugiej turze zdecydowałem się na mule… z frytkami. To były największe małże jakie jadłem w życiu! Frytki usmażone tak jak trzeba na miękko w środku i chrupiąco z zewnątrz. Super.
- zapiekankę z pieczoną kaczką, pak – choyem i porem w sosie śmietanowym (29 PLN) macie opisaną poniżej w relacji z naszej wcześniejszej wizyty.
- wołowina po burgundzku z ziemniakami gratin i sałatą (35 PLN) R. usatysfakcjonowała. Soczyste mięso rozpadało się za dotknięciem widelca.
- troć wędrowna na bisque z raków wraz ze smażonymi na czosnku i kiełbasie z mangalicy kładzionymi kluskami (37 PLN). C. skusił się opisem i wyboru nie żałował.
Mimo pełnego lokalu serwis był całkiem szybki, obyło się bez jakichkolwiek pomyłek, a nasza kelnerka interesowała się nami do samego końca (no dobra prawie do samego, bo o rachunek musieliśmy trochę „powalczyć” już z kimś innym)
Z Zazie wyszliśmy zadowoleni, a ja utwierdziłem się w przekonaniu, że w dalszym ciągu to francuskie bistro jest wyborne.
W końcu się udało! Środek tygodnia, weekend, późne popołudnie czy wieczór zawsze słyszałem to samo: „oj przykro nam, wszystko mamy zajęte„, wychodziłem i z żalem kierowałem się dalej… Ileż można!? Któregoś dnia chwyciłem za słuchawkę i za może piątą próbą udało mi się dodzwonić i zarezerwować stolik.
Pełni radości ruszyliśmy więc sobotnią porą obiadową (styczeń 2017) celem wypróbowania francuskiej kuchni odznaczonej przez przewodnik Michelin symbolem Bib Gourmand (stosunek jakości do cen) oraz przez Gault&Millau symbolem żółtej czapki.
Zasiedliśmy przy wskazanym przez kelnera dwuosobowym stoliku na głównej sali i chwilę później otrzymaliśmy duże karty z wypisanymi na dwóch stronach opcjami . Podczas naszej wizyty co najmniej 10 różnych par / rodzin zostało odprawionych z kwitkiem, jedynie dwóm udało się trafić na wolny stolik. Wszyscy chcą jeść w Zazie i prawie wszyscy „bezrezerwacyjni” opuszczają lokal ze smutnymi minami.
Zanim przejdę do jedzenia dwa słowa o panującej w restauracji luźnej i przyjaznej atmosferze. Obsługa nie nosi żadnych formalnych strojów, a grająca w tle muzyka nie przeszkadza i jednocześnie jest na tyle głośna, że można swobodnie rozmawiać.
Od dawna miałem ochotę na jakiś dobry seafood, więc po wypatrzeniu w sekcji przystawek ośmiornicy nie mogłem jej przepuścić. Podana została wraz z pietruszkowym puree, grejpfrutem oraz słoniną z mangalicy (rasa węgierskiej świni). Wszystko pływało w musztardowym maślanym francuskim sosie buerre blanc. Głowonóg był idealnie twardawy, niegumowy i całkowicie nie pachnący morzem. Słodkie pietruszkowe puree przeciwstawiało się kwaśnemu owocowi, a słonina chrupała jak zwariowana. Miodzio za 25 złotych.
- K. długo wahała się nad przystawką. Ostatecznie policzek jeleni podany na rozmarynowym puree (21 PLN) wygrał z kozim serem z konfiturą z cebuli. Mięso było kruche, pachnące winnym sosem, a wydawałoby się zwykłe puree bardzo oryginalne o idealnej puszystej konsystencji. Chrupiąca i twardawa dynia była przeciwwagą dla delikatnej dziczyzny. Pyszna przystawka;
Nie wydaje mi się abyśmy czekali dłużej niż 10 minut od skończenia powyższych kiedy to pojawiły się:
- zapiekanka z pieczoną kaczką i pak – choyem w sosie śmietanowym wraz z Fourme d’ Ambert (25 PLN). Na pierwszy rzut oka mięso wyglądało jak bardzo popularna ostatnio szarpana wieprzowina. Po pierwszym kęsie nie było jednak wątpliwości że mamy do czynienia z drobiem. Intensywna, miękka kaczucha pachniała tak jak trzeba (i nie miała tego specyficznego, kaczego posmaku – dla mnie to plus). Bazą ogromnej ilości sosu jest śmietana i jeden z najstarszych francuskich serów pleśniowych. Uwaga na żołądki – tych bardziej wyczulonych na duże ilości tłuszczu może „zamulić”. Brakowało mi jakiegoś orzeźwiającego składnika w tej całej kompozycji – chińska kapusta nie do końca z tym sobie radziła. Porcja bardzo sycąca, popracowałbym nad trochę bardziej finezyjnym jej podaniem. Uwaga – przy jedzeniu trzeba uważać gdyż zapiekanka jest piekielnie gorąca w środku (o czym uprzejmie poinformował mnie kelner);
- zębacz z kluseczkami quenelles (przypominają nasze leniwe, ale ich bazą jest kasza manna), opiekaną kaszanką i fenkułowym sosem na bazie pastisa (33 PLN) czyli anyżowego likieru najczęściej spożywanego we Francji. Ryba była bardzo zwarta, jej białe mięso nienachalne w smaku czy zapachu, a skórka chrupiąca. Dwie kulki opiekanej kaszanki wizualnie wydawały się lekko przypalone – ale nic bardziej mylnego! Aromatyczna panierka kryła w sobie bardzo delikatne podroby. Kluski zanurzone w sosie, którego smak był dla mnie czymś zupełnie nowym miały bardzo lekką strukturę. Marynowane lekko kwaśne warzywo, którego nie udało mi się rozpoznać odważnie przeciwstawiało się wymienionym wyżej składnikom. Bardzo zaskakująca i oryginalna propozycja;
Na koniec zamówiliśmy jeden deser na dwoje. Tarta z kasztanami, gruszką i gorzką czekoladą (12 PLN) – nie nazbyt słodki deser w środku którego znajdują się owocowe kawałki. Gdzie podziały się kasztany? Całkiem możliwe, że były składnikiem czekoladowej masy ułożonej na kruchym, trochę zbyt twardym spodzie. Jak deserowy nie jestem, tak ta tarta wyjątkowo mi podeszła.
Warto wspomnieć, że zamówienia przybywały na ciepłych talerzach czyli tak jak to odbywać się powinno w tego typu lokalach.
Wizyta w Zazie zajęła nam godzinę i dziesięć minut. Jak na w pełni obłożony lokal i zamówienia podawane w 3 etapach to wyjątkowo szybko. Przez cały czas obsługiwał nas jeden kelner, który trzykrotnie przy zbieraniu pustych talerzy pytał czy wszystko było w porządku. Mały minus za przytaknięcie jak wspomniałem o „smacznym, słodkawym ziemniaczanym puree przy ośmiornicy” – przecież było pietruszkowe.
Czy jestem zadowolony z wizyty? Bardzo! Długo czekałem i nie zawiodłem się. Urozmaicone i niepospolite menu, zachęcające ceny skorelowane z ponadprzeciętną jakością potraw, sprawna obsługa, szybko pojawiające się na stołach dania, luźna atmosfera. Wszystko to bardzo mi odpowiada. Nic tylko rezerwować i poczuć to samemu. Polecam i wrócę nie jeden jeszcze raz.