W Krk otwiera się coraz więcej restauracji propagujących ideę dzielenia się jedzeniem. Zamawiacie kilka pozycji z menu i czerpiecie przyjemność ze wspólnego odkrywania smaków, tekstur i zapachów. Nie wiem jak Wam, ale mi to podejście bardzo pasuje.
W trakcie szalejącej na świecie epidemii koronawirusa obiecaliśmy sobie, że w przerwie od domowego gotowania, w ramach akcji #wspieramgastro, #zamówdodomu, #zamównawynos co kilka dni będziemy zamawiać strawę z naszych ulubionych restauracji. W niedzielny wieczór pod koniec marca 2020 złapaliśmy smaka na tajskie.
Chwyciłem za słuchawkę i wybrałem jeden z numerów podanych na ich fb. Nikt nie odebrał, ale po chwili dostałem sms z nowym numerem telefonu i informacją żeby w sprawie zamówień kontaktować się z Kariną. Zadzwoniłem, więc do Kariny i od pierwszych słów poczułem jakbym gaworzył ze starą znajomą 🙂 „Cześć, co słychać, [..] jasne nie ma sprawy, [..] o której chciałbyś wpaść po zamówienie?” Luźno, przyjemnie i skutecznie.
Po trzydziestu minutach odebrałem zamówienie, a po kolejnych piętnastu dotarłem z torebką pełną skarbów do domu.
Po wyłożeniu na talerzyki, zamówienie prezentowało się wybornie.
- miękki, super słodki wolno grillowany boczek w aromatycznej glazurze z marynowanymi cebulkami i młodym i chrupiącym czosnkiem (27 PLN).
- kłujący w język stir fry z makaronu ryżowego z wędzonymi mięsami, szpinakiem, kukurydzą baby, tajską bazylią i chili (29 PLN) – na zdjęciu poniżej jest około 2/5 porcji.
- ryżowy stir fry z przyprawą curry, kaczką, jajkiem, kukurydzą baby, pomidorkami cherry, ogórkiem i chrupiącym czosnkiem (29 PLN) – w przypadku tego dania, drugie tyle zostało w papierowym pojemniku na następny dzień 🙂
- obłędna, słodko – kwaśno – pikantna, chrupiąca smażona wołowina z sosem i papryczkami chili, cebulą i chrupiącym czosnkiem (27 PLN).
A te wszystkie kulinarne cuda komponowały się doskonale z kleistym ryżem (5 PLN). Więcej o nim znajdziecie w recenzji poniżej.
Molam jest super. Oceny na końcu tej recenzji tylko i wyłącznie to potwierdzają. Warto od czasu do czasu zrobić sobie przerwę w gotowaniu! Zamawiajcie, nie czekajcie. Na Rajskiej 3 jest pysznie.
Ta recenzja będzie trochę inna niż wszystkie. Po pierwsze nie zamierzam się skupiać na każdej potrawie z osobna, a po drugie odpuszczam wpisywanie oryginalnych nazw z menu. Dotychczas nie miałem okazji stąpać po tajskiej ziemi, dlatego nie znajdziecie też tutaj żadnych porównań. Po prostu jak już przebrniecie przez wszystkie zdjęcia i opisy, na końcu przeczytacie moje i kolegów ogólne odczucie z wizyty z połowy kwietnia 2019.
Po wejściu do środka w oczy rzuca się industrialny charakter pomieszczenia. Czerń, przemysłowe lampy, drewniane stoliki oraz krzesła które pamiętam z czasów podstawówki. Uwagę przykuwa też wyeksponowany bar i otwarta kuchnia przy której można obserwować pracę kucharzy. Po prawej stronie od wejścia są loże z kilkoma wygodnymi kanapami. Tam właśnie siadamy 🙂
Chwilę po zajęciu miejsc podbija kelner i pyta czy na kogoś jeszcze czekamy. Mówimy że tak i przy okazji informujemy że w miejscu gdzie siedzimy będzie nam chyba trochę za ciasno. Słysząc to, chłopak natychmiast dokłada do naszego, jeszcze jeden stolik. Teraz miejsca mamy w bród. To się nazywa budowanie pozytywnej relacji.
Przy wręczaniu kart dowiadujemy się co nieco o drinkach. Te jak się okazuje w Molam nie są za grosz standardowe. Cechuje je wyśmienita prezencja i niekonwencjonalne połaczenia. Ich nuty smakowe są również pierwszorzędne. Nie będę się jednak na nich skupiał – polecam spróbować czegoś np. na bazie whisky Chivas Mizunara.
W oczekiwaniu na resztę kompanów gadamy o życiu, a w tle sączy się z głośników Molam czyli muzyka w tradycyjnym tajskim stylu, trochę zmiksowanym z afrobeatem, folk-rockiem, dub stepem. Nuta pasuje do klimatu i wystroju tego miejsca jak ulał.
Kiedy dołączają do nas spóźnialscy, wstępnie zamawiamy WSZYSTKIE wylistowane w czterech akapitach jedzeniowe pozycje znajdujące się w przejrzystym, jednokartkowym menu. Zaznaczamy kelnerowi, iż na początku chcielibyśmy spróbować dań z sekcji pierwszej i trzeciej, a po uporaniu się z tymi smakołykami damy znać czy mamy moc na realizację wszystkiego ze środka karty. Moc oczywiście mamy i tego wieczoru na naszym stole ląduje dokładnie 15 dań i jeden deser.
Przyjmujący nasze zamówienie jegomość, słysząc iż chcemy zamówić całą kartę, wcale się nie dziwi (chyba wyglądamy na takich, którzy lubią dużo zjeść) i podsumowuje nasz pomysł słowami „to bardzo dobra decyzja panowie” jednocześnie proponując, aby każdy z nas domówił sobie po woreczku sticky rice (3 PLN). Na jego propozycję przystajemy bez wahania. Ryż okazuje się bardzo kleisty (można go kroić nożem!) i sam w sobie pyszny, bez żadnych dodatków.
Dania pojawiają się jedno po drugim, a czasem kilka na raz. Różnie, trochę bez ładu i składu, ale wcale nam to nie przeszkadza, nigdzie się przecież nie spieszymy. Przynoszący potrawy kelnerzy, zawsze opowiadają w jednym zdaniu co się znajduje w misce albo na talerzu. Po kilku wizytach przy naszym stoliku, wiedzą że zanim do żołądka, dania wcześniej trafiają pod mój obiektyw, starają się tak celować z ich umiejscowieniem na stole abym nie musiał zbyt daleko po nie sięgać. Kciuk w górę.
No dobra, do dzieła. Czas na foodporn:
- wolno grillowany kurczak (16 PLN)
- tajska sałatka z ogórka (12 PLN)
- chrupiąca wołowina z Chinatown (27 PLN)
- kiełbasa z Chiang Mai z ziołami (15 PLN)
- jarmuż w sosie z fermentowanej soji (16 PLN)
- kapusta palona w słodkim sosie sojowym (15 PLN)
- skrzydełka z kurczaka chilli (21 PLN)
- laab z kaczych serc i wątróbek (12 PLN)
- laab z wieprzowiny (27 PLN)
- sałatka z bakłażanem i jajkiem (21 PLN)
- laotańska sałatka z halibutem (32 PLN)
- zupa z serca wolowego (24 PLN)
- pieczony boczek w glazurze (27 PLN)
- zupa kokosowa z krewetkami i makaronem ryżowym (32 PLN)
- makaron z fasoli mung z krewetkami i boczkiem (41 PLN)
Tak jak pisałem na początku, w tej recce nie znajdziecie szczegółów każdego dania. Pisząc o Molam chcę być jak najbardziej sprawiedliwy, w związku z tym nie zamierzam skazywać większości dań na porażkę przez moją nienawiść do kolendry. A kolendra jest tutaj królową… Kuchnia jest bardzo specyficzna i próżno szukać w niej takich tajskich szlagierów jak pad-thai, curry czy sajgonki.
Dwa czy trzy dania całkowicie do nas nie przemawiają – „aromatyczna” sałatka z bakłażanem i jajkiem, turbo ziołowa sałatka z halibutem czy makaron z niedogotowanymi krewetkami.
Zdecydowaną większość pozycji z karty oceniamy jako dobre albo bardzo dobre.
Odkrywamy także pozycje wyśmienite: kapusta, jarmuż, chrupiąca wołowina czy boczek.
Kilka z nich swoją pikanterią nieźle parzy nam jęzory (przydałaby się prosta wzmianka o pikantności dań w karcie). Sz. który miał okazję być w Tajlandii, już na samym początku uczty mówi, że smaki przypominają mu ulice Bangkoku. Czy może być lepsza rekomendacja?
Po piętnastej pozycji jesteśmy już strasznie porobieni, ale co jak co – deseru przecież nie możemy sobie odmówić. Zamawiamy panna cottę z liściem kafiru i każdy oprócz będącego na keto diecie F., próbuje po małej łyżecce. Jest świetna! Kremowa, kokosowa, delikatna. I kosztuje tylko 12 ziko.
Biesiadę zamykamy 700 złotowym rachunkiem (z czego 1/3 to tip, drinki i napoje) i super odczuciem względem obsługi. Pracujący tam ludzie zarażają pozytywnym nastawieniem i są bardzo skorzy do rozmów o kuchni i samym lokalu. Nie są z „łapanki”, to profesjonaliści w pełnym tego słowa znaczeniu.
Mimo wszystkich plusów Molam nie jest miejscem dla każdego. Podejrzewam, że kuchnia sporo ludzi połączy, ale trochę też podzieli. Goście nie odnajdą w niej comfort-food’u, lecz dużo nowości, super intensywnych smaków i ogromną ilość ziół. Ja np wrócę tu na świetne driny, ale z menu zamówię już tylko kilka potraw (team #hatekolendra). Nie znaczy to jednak, że tej kantyny nie będę polecał dalej – wręcz przeciwnie, mówię o niej każdemu z kim rozmawiam o ciekawych gastro miejscach.
Wydaje mi się, że mającemu duże doświadczenie w gastronomii szefowi kuchni, nie zależy na tym aby ucieszyć każdego, lecz żeby to miejsce było autentyczne i takie trochę smakowo szalone. I za tą odwagę należą się mu brawa. Doceniam i mam nadzieję, że Kraków to również uszanuje.
- www: https://www.facebook.com/molamkrk/
- śniadania: brak
- lunche: brak
- parking: publiczny płatny pon – sob przy ulicach obok
- kącik dla dzieci: nie zauważyłem
- ogródek / taras: jest, można w nim palić przy beczce OnLemon
OCENY (1-TRAGEDIA 2-SŁABO 3-OK 4-BARDZO DOBRZE 5-REWELACJA):
lokal / wystrój 4
wielkość porcji 3
smak 4,5
obsługa 5
cena / jakość 4,5
OCENA KOŃCOWA: 4,2 / 5 (jak przyznajemy szczątkowe oceny?)
Polub bezfarmazonu na Facebooku i Instagramie aby być na bieżąco z nowymi postami.
Zobacz pełną listę odwiedzonych przez nas miejsc albo sprawdź je wszystkie na posegregowanej wg ocen mapie Krakowa i okolic.
ta palona kapusta to najbardziej intrygująca mnie rzecz:0
PolubieniePolubienie
I wyjątkowo smaczna !
PolubieniePolubienie
Kapusta nas rozczarowała, podobnie jak obsługujący nas kelner – niewiele pomógł w wyborze.
Za to boczek – petarda. Wołu z Chinatown nie było 😪, za to była makrela z grilla z kieszonką z mango. Świetna, podobnie jak drinki.
Dzięki za recenzje. Pozdrawiam.
PolubieniePolubienie
To miejsce rzeczywiście przeniosło nas rok w czasie do zeszłych wakacji 2018 Dziękuje w imieniu całej BAJLANDO ekipy 😉 PS Super recka i świetne zdjęcia 😀
PolubieniePolubienie
Taaaaak podpisuję się pod wszystkim co Państwo napisali. Blog to dla mnie rzetelne źródło informacji i nawet jak czasem z czymś się nie zgadzam to bardzo doceniam Państwa pracę i posty.
PolubieniePolubienie
nie widze nic szczegulnego nie gustuie w takim iedzeniu tyle mamy polskich dan smacznego
PolubieniePolubienie
Jak to jest ze 99% instagramowych influencerow podnieca sie wszystkimi daniami z tego miejsca, a tylko nieliczni (w tym Wy) potraficie szczerze napisac rowniez o tym ze jednak cos moze nie smakowac. Prosze pozostancie szczerzy bo coraz mniej jest takich miejsc w internecie.
PolubieniePolubienie