W grudniu 2019 skrzyknęliśmy się w tym bardzo zielonym bistro na przedwigilijny obiad.
W tym samym budynku jest też hotel i SPA, a zaparkować możecie na jednej z przyległych uliczek (pamiętajcie o opłacie parkingowej jeśli wybierzecie się pon-sob)
Po wejściu do lokalu uderzyła nas wszędobylska zieleń kwiatów umieszczonych w wielkich drewnianych donicach i otwarta kuchnia w której widać ogarniających wszystko kucharzy. Warto zauważyć, iż mimo sporego ruchu nie rozmawiali w sposób niekulturalny czy wulgarny jak to czasem bywa w kooperacji pomiędzy ludźmi – pełna profeska. Mimo ogromnego okapu nad przestrzenią roboczą panów w białych fartuchach, od czasu do czasu docierały do nas różne kuchenne zapachy – no ale taki to już urok otwartych przestrzeni.
W drodze do toalety minąłem też kącik zabaw z zajmującą się dzieciaczkami animatorką. Myślę, że rodzice to docenią – warto jednak zadzwonić i dopytać się w jakich dniach / godzinach prowadzone są animacje.
W ramach pierwszych dań zamówiliśmy:
- krem z pieczonej dyni i batata z kokosem, oliwą chili oraz chipsem ryżowym (19 PLN) wszyscy jak jeden mąż okrzyknęli jako przewyborny. W opinii większości ten ryżowy, tłusty chips okazał się jednak zbędny.
- pasztet z soczewicy z borowikami, domowym pieczywem, powidłami śliwkowymi oraz kiszonkami posmakował Państwu B. Pasztet nie był suchy, współgrał z powidłami i domowymi kiszonkami. Nie wiem tylko w jakim celu podano najzwyklejszy, sklepowy miks sałat… Porcję dla dwóch osób wyceniono na 27 złotych.
- pełoziarniste papardelle z borowikami, brukselką, chili i Grana Padano (29 PLN) ugotowano wg sztuki, ale całe danie D. ocenił jako słabe głównie przez całkowity brak soli, której jak na złość nie było również na stole.
- sałatka z zimnym, upieczonym rostbefem i żurawiną (32 PLN) znalazła się przede mną. Miks sałat był świeży, a całość dzięki miodowo – musztardowemu sosowi odrobinę słodka. O dziwo nie brakowało mi pieczywa, być może dzięki pieczonej dyni i chipsom z topinamburu ?
Na stole pojawił się również rosół z makaronem w wersji dziecięcej (8 PLN), którego osoba dorosła nie może niestety oficjalnie zamówić dla siebie (jak ja uwielbiam takie idiotyczne zasady), więc Młody wziął dwa <LOL> oraz krem z czosnku z salsą z kiszonego czosnku niedźwiedziego (19 PLN). Powyższe nie załapały się na zdjęcia, ich smak przez konsumentki został oceniony pozytywnie.
Jeśli chodzi o drugie dania to połowa ekipy poprosiła o gołąbki z kaszą gryczaną i jesiennymi warzywami, musem z jabłka i duszonymi w kwasie chlebowym policzkami wieprzowymi (37 PLN). Wegetariańskie, treściwe, owinięte kapustą włoską wypełnienie idealnie pasowało do zwartego wieprzowego mięsa. Doskonałym dodatkiem okazał się słodki, jabłkowy mus.
P. jako jedyny zamówił rybę i nie wiem czy z powodu pijaństwa dzień wcześniej czy z innego bardzo tego pożałował. Chwilę po konsumpcji strasznie rozbolał go brzuch, a i z tego co później mówił, nocy również nie miał lekkiej. Trzeba jednak przyznać, że jego buraczane risotto z karmelizowaną brukselką oraz pieczonym filetem z makreli (39 PLN) wyglądało bardzo dobrze.
I. pokusiła się na konfitowane kacze udka z musem z pieczonego buraka z żurawiną, dyniowymi kopytkami i bardzo miękkim, na pewno nie smażonym, bardziej gotowanym jarmużem (46 PLN). O daniu wyraziła się z aprobatą.
Ja wymyśliłem sobie dzika, a konkretnie to pieczeń z kasztanami, brukselką i maślanym, ziemniaczanym puree (36 PLN). Szczerze to spodziewałem się całego kawałka mięsiwa, a to okazało się mielone. Mielone jest okey, ale wypadałoby o tym napisać w menu. W kwestii smaku nie mam żadnych zastrzeżeń – mięso świetnie pachniało, było niezłe i dobrze się komponowało z mięciutkimi kasztanami. Na plus zasługuje wielkość porcji – pojadłem do syta.
Młody w przerwach w zabawie z panią animatorką, pałaszował filet z sandacza z ryżem i brokułem (25 PLN), ale chyba nie do końca mu te panierowane rybki podeszły. Na tym talerzu znajdowało się chyba za dużo zdrowia 😉
Skusiliśmy się jeszcze na kilka deserów: sernik z brzoskwinią, tartę truskawkową i szarlotkę (wszystkie po 14 PLN). Niestety nie zobaczycie ich na fotach, bo nie chciało mi się robić im zdjęć. Ten pierwszy w ocenie kilku osób był słaby, drugi w porządku, trzeci zdecydowanie najlepszy – o zwycięstwie zdecydowała świetna kruszonka i spora ilość jabłek.
Jeśli chodzi o obsługę to nie mamy zastrzeżeń. Bywały momenty kiedy przez kilka minut nie mogliśmy namierzyć żadnej pani, ale w tej samej godzinie w lokalu biesiadowało sporo gości, więc wybaczamy 😉
W Zielonym do góry spędziliśmy bardzo miłe trzy i pół godziny. W towarzystwie domowego wina pojedliśmy pod same korki, a na koniec popiliśmy bardzo dobre, kremowe cappuccino. Rachunek wraz z napiwkiem zamknęliśmy w ośmiu stówkach. Wszyscy oprócz K., któremu brzuch nie dawał już żyć wyszliśmy zadowoleni. To był dobry przedświąteczny wybór.
Pierwszym razem do tego bistro w Podgórzu wybraliśmy się w listopadową 2017 niedzielę.
Czekając na znajomych, zamówiliśmy startery które chociaż na chwilę uciszyły nasze wygłodniałe żołądki.
K. postawiła na treściwy kapuśniak z kiszonymi burakami (12 PLN) – Bardzo gorący, lekko pikantny nie nazbyt kwaśny. Kapusta biała i włoska, do tego sporo marchewki i aromatycznego boczku – nie ma co się za bardzo rozpisywać – był super.
Ja skusiłem się na oferowane w czasowej wkładce z dziczyzną marynowane w oleju z jałowcem i czarnuszką niesamowicie delikatne mięso jelenia, które dosłownie rozpadało się za muśnięciem widelca. Marynowane kozaki dodawały wyrazistości, a żurawinowe chutney wysładzało całą kompozycję. Zwieńczeniem było kilka mniejszych czipsów z topinambura. Dobrze wydane 24 złocisze.
W dyniowym kremie (14 PLN) utopionych było kilka kawałków ośmiornicy – wg J. zupa smakowała bardzo dobrze. Głowonogi były niegumiaste i przyrządzone w punkt.
W daniach głównych i na zdjęciach które zobaczycie poniżej, od razu widać czemu restauracja nazywa się Zielonym do góry. Na pierwszym planie każdego dania są warzywa, ułożone w taki sposób że przyćmiewają mięsa oraz pozostałe dodatki. W menu też tak to jest przedstawione – najpierw jarzyny (napisane pogrubioną czcionką), a później mięsne albo vege konkrety. Niespotykana zagrywka – zobaczcie sami tutaj.
- J. z wkładki z dziczyzną postanowiła spróbować bażanta ze słoniną z mangalicy, selerowym puree, śliwkowym sosem oraz marchewkową marmoladą (32 PLN). Dzięki Jej uprzejmości skosztowałem tego staropolskiego przysmaku. Chude mięso było ciemne i lekko kwaskowate, selerowe puree niewiarygodnie kremowe. Reszty nie próbowałem, ale J. była zadowolona.
- P. postanowił opędzlować duszony wraz z mirabelką i jabłkami schab (32 PLN) podany z ziemniaczanym puree z porem i boczkiem. Danie mu smakowało i szybko wyzerował swoją porcję.
- Zamówione przez K. otulone czerwoną kapustą gołąbki z kaszą gryczaną, twarogiem i wieprzowiną (24 PLN) były przepyszne. I piszę to ja, zagorzały wróg wszelakich kasz – serio dały radę, a musztardowy sos był ich doskonałym „zwilgotniaczem”.
- ja w ramach obiadu znowu skierowałem swoje oczy na wkładkę z dziczyzną i zamówiłem schab z dzika (36 PLN). Bardzo specyficzne i raczej twarde mięso z kilkoma włóknami i błonami w środku, nie powaliło na kolana. Przyznaję – dzika jadłem tylko kilka razy w życiu, ale z tego co pamiętam u sąsiada myśliwego dzik nigdy nie był taki żylasty. Fantastyczne były natomiast palone ziemniaki o bardzo mocno przyjaranej skórce – po posoleniu smakowały dokładnie tak jak zapamiętałem te jedzone za małolata, jakby wyjęte prosto z żaru. Doskonałą robotę „odwaliła” kasza (tak KASZA!) z wyczuwalnym sokiem z kiszonego buraka. Nie do końca mi podeszła trochę za twarda kiszona fasolka szparagowa.
Na koniec uczty nie mogliśmy sobie odmówić deserów. Zamówiliśmy dwa na cztery osoby (zaznaczyliśmy to jasno przy kelnerce). Wraz z czekoladowym torcikiem z kasztanami i sosem malinowym (17 PLN) oraz sernikiem z białej czekolady (14 PLN). Dostaliśmy cztery widelczyki, ale dodatkowych dwóch talerzyków już nie jednak daliśmy radę to sprytnie podzielić na oryginalnych talerzach i prosto z nich skubaliśmy na zmianę. Obydwa desery wraz z dodatkami w formie twardych, kruszonych ciastek oraz tych fikuśnych coś jakby wafelków i sosów prezentowały wysoki poziom.
Obsługująca nas kelnerka była miła, uśmiechnięta, profesjonalna i sprawdzała czy niczego nam nie brakuje – nie zabrakło również pytania o poziom satysfakcji w trakcie i po posiłku.
Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że zjedliśmy dobrze, smacznie i po polsku – i dokładnie o to nam w chodziło w niedzielę! Aha, jeśli lubicie kiszonki to Zielonym do góry się w nich specjalizuje ;>
My do tego polskiego bistro na pewno wrócimy, Wam drodzy czytelnicy także polecamy wizytę.
- www: https://www.facebook.com/zielonymdogorykrk/
- śniadania: szerokie spektrum do wyboru w cenach 15 – 25 PLN – do każdej opcji kawa przelewowa lub herbata gratis;
- oferta lunchowa: pierwsze + drugie danie + deser = 25 PLN;
- parking: wzdłuż ulicy, publiczny płatny pon – sb;
- kącik dla dzieci: jest, a w niedziele nad dziećmi w porze obiadowej czuwa animatorka
- taras / ogródek: brak
OCENY (1-TRAGEDIA 2-SŁABO 3-OK 4-BARDZO DOBRZE 5-REWELACJA):
lokal / wystrój 4
wielkość porcji 4
smak 4
obsługa 4
cena / jakość 4
OCENA KOŃCOWA: 4 / 5 (jak przyznajemy szczątkowe oceny?)
Polub bezfarmazonu na Facebooku i Instagramie aby być na bieżąco z nowymi postami.
Zobacz pełną listę odwiedzonych przez nas miejsc albo sprawdź je wszystkie na posegregowanej wg ocen mapie Krakowa i okolic.
Dzika uwielbiam, u mnie w domu robi się z niego wspaniały pasztet i gulasz 🙂 Także chętnie bym tego schabu spróbowała. Ale i tak największe wrażenie zrobił na mnie torcik 😉
PolubieniePolubienie
Oczewiście wszystko wygląda pysznie i pięknie. Tylko nikt nie zwrócił uwagę na to the kucharzy pracują bez czapeczek na głowach. Niestety otwarta kuchnia nie dla nich.
PolubieniePolubione przez 1 osoba